Państwo potrzebuje medycyny
Autor: Kamil Rozynek
Korekta: Mateusz Błaszczyk
O Autorze: Lekarz stażysta, uważny obserwator polskiego systemu opieki zdrowotnej. Zainteresowany libertariańską teorią etyczną, ekonomią i filozofią.
25 maja prezydent podpisał nowelizację ustawy o Państwowym Ratownictwie Medycznym. Z rynku wypadnie 20 podmiotów posiadających łącznie 138 zespołów ratownictwa medycznego[1]. Taka postawa władz wobec sektora prywatnego wynika w dużym stopniu z – powszechnego w społeczeństwie – wrogiego nastawienia do działalności rynkowej, zwłaszcza w obszarach wrażliwych społecznie. Z jakiegoś powodu ta sama karetka, z takim samym lekarzem i ratownikiem oraz identycznym wyposażeniem – jeśli podlega państwowym urzędnikom, budzi w nas zaufanie, a jeśli podlega zarządowi prywatnego przedsiębiorstwa, budzi w nas co najmniej podejrzliwość, jeśli nie paniczny strach. Takie emocje pojawiają się oczywiście jeszcze zanim przeanalizujemy sprawę w pełni racjonalnie. Rozmaite analizy ekonomiczne można znaleźć w książkach czy artykułach i rozważania te pozostawmy na boku. Na potrzeby tego artykułu przyjmijmy jedynie, że rzeczywiście takie negatywne emocje istnieją, oraz że większość z nas bazuje w takiej sytuacji jedynie na instynkcie, czasem popartym jedynie powierzchowną racjonalizacją, a nie na rzeczywistej, głębokiej i intelektualnej analizie.
Paul Rubin w pracy Folk Economics wskazuje, że źródło strachu i uprzedzenia wobec mechanizmu rynkowego znajduje się w nas samych i wynika z tego, że nasze mózgi wyewoluowały w czasach zbieracko-łowieckich hord, kiedy mechanizm rynkowy i podział pracy, znane z nowoczesnej gospodarki, nie istniały, a zysk jednego członka grupy oznaczał stratę pozostałych i stwarzał realne ryzyko, że (na przykład) zabraknie pokarmu. W tym sensie strach przed rynkiem ma takie samo podłoże neurobiologiczne jak chociażby strach przed wężami. Nawet jeśli wiemy, że wąż nie zrobi nam krzywdy, to – żeby wziąć go na ręce – musimy zaangażować nasze logiczne myślenie i przełamać negatywne emocje. Dokładnie to samo czujemy, kiedy powierzamy ratownictwo medyczne prywatnym firmom nastawionym na zysk. Jeśli nie wiemy, czy wąż jest bezpieczny, zdajemy się na nasze instynkty. Podobnie jest z rozwiązaniami rynkowymi: jeśli ich gruntownie nie przeanalizujemy – a większość z nas tego nie robi – to zaufamy instynktowi, tzn. będziemy szukali innych rozwiązań niż rynkowe, których doskonałość nie musi realizować się w praktyce, ale w postaci wyobrażonego ideału, różowego jednorożca, tj. perfekcyjnie zarządzającego państwa.
Jeszcze inni wskazują na przyczyny zewnętrzne względem przyrodzonych cech ludzkich. Autor serii Out of Frame[2] Sean Malone przedstawia dowody na to, że ludzki mózg nie potrafi odróżnić scen filmowych od tego, co rzeczywiste, i w obu przypadkach wydzielane neuroprzekaźniki i zjawiska dziejące się na poziomie neurobiologicznym są identyczne. Z tego powodu nasze emocjonalne postrzeganie świata – w tym postrzeganie instytucji rynku – jest w dużej mierze kształtowane przez kulturę i sztukę. W kadrach z kolejnych amerykańskich filmów możemy obserwować ogrom negatywnych emocji związanych z biznesem. Prawie każdy przedsiębiorca pojawiający się w filmie jest czarnym charakterem. Hollywood ma swoje hasło: „It’s Just Business”, ale my w Polsce także mamy Janusza Tracza, który pierze brudne pieniądze, wysługując się zakonnicami, albo z kamienną twarzą zmusza swoją sekretarkę do stania na jednej nodze.
Larry Ribstein w raporcie Wall Street and Vine: Hollywood’s View of Busness stawia tezę, że uprzedzenie artystów wynika z ich zależności od pozbawionych kreatywności kapitalistów o mentalności księgowego. W ten sposób artyści, według Ribsteina, mają manifestować w swoich filmach wewnętrzny sprzeciw wobec materialnych ograniczeń swojej twórczości. Ribstein zauważa też, że zjawisko to ma charakter błędnego koła: młodzi adepci sztuki filmowej wychowują się na twórczości budującej negatywny wizerunek przedsiębiorcy i sami powielają te schematy.
Pojawia się więc pytanie o to, czy takie postrzeganie rzeczywistości przez społeczeństwo wynika z otoczenia kulturowego czy też jest dokładnie odwrotnie: to kultura, którą tworzymy, jest skutkiem takiego, a nie innego funkcjonowania naszego mózgu na poziomie biologicznym.
O kolejnym z tych czynników przypomina Ayn Rand. W Philosophy: Who Needs It podkreśla znaczenie świadomych działań intelektualistów, którzy bazują na określonych filozoficznych założeniach i nadają ton kulturze popularnej, książkom, informacjom prasowym czy programom nauczania – i nierzadko wbudowują w nie antyrynkową retorykę.
Jednak opowieści o pierwotnej ludzkiej naturze, szkodliwych filmowcach i intelektualistach to tylko część prawdy. Rynek, czyli ogół dobrowolnych interakcji międzyludzkich, jest w stanie dostarczać dowolne produkty i usługi, których potrzebują uczestniczące w nim jednostki. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że w realiach współczesnego świata nieskrępowanemu rynkowi pozostawiono zaspokajanie właśnie tych potrzeb, które istnieją, ale budzą niechęć: są brudne, odrażające i niskie. Państwa i rządzący bardzo chętnie budują swój wizerunek w oczach obywateli przez obejmowanie patronatem przedsięwzięć wzniosłych i pięknych czy też takich, które zaspokajają wyższe potrzeby człowieka, tzn. artystyczne, duchowe czy intelektualne. Gdy państwowe szpitale na kontraktach z NFZ przeszczepiają serca, prywatne firmy leczą kaca i reklamują zwykły płyn wieloelektrolitowy jako „specjalnie dobraną mieszankę elektrolitów” i kierują swój przekaz do miłośników kobiecego ciała i szybkich samochodów[3]. W czasie kiedy w państwowym szpitalu – i to niezależnie od jakości usług świadczonych przez służbę zdrowia – ratuje się rodzącą kobietę i podtrzymuje się nowe życie, podmioty prywatne zajmują się wstrzykiwaniem botoksu osobom skupionym na własnym wyglądzie. Kiedy państwo zajmuje się edukacją, niezależne od rządu firmy zapewniają ludziom dostęp do pornografii. Nawet jeśli państwo będzie dostarczać usługi bardzo niskiej jakości i marnować przy tym ogromną część zasobów i nawet jeśli rozwiązania rynkowe mogłyby się okazać dużo skuteczniejsze – to i tak właśnie rząd wykreuje sobie lepszy wizerunek własny niż prywatna instytucja działająca na rynku, a stanie się tak dzięki skupieniu się na „szlachetnych” obszarach działalności, chociażby takich jak ratowanie ludzkiego życia. Trzeba jednak pamiętać, że taki wybór obszarów działania jest możliwy dzięki wszechwładzy państwa opartej na inicjacji przemocy. Nie wystarczy zadać pytania o to, czy medycyna potrzebuje państwa. Zapytajmy o to, czy to nie państwo potrzebuje medycyny.
[1] http://www.rp.pl/Opinie/180619809-MZ-posunelo-sie-do-patologicznych-dzialan.html
[2] https://www.youtube.com/watch?v=QRVgsn59WSs&t=0s&index=2&list=PLa5yyWoUx0nXUeSpxDMqznYqIjjcgLKmc