Ofiary z ludzi, cz.II

Artykuł jest kontynuacją części pierwszej, do przeczytania na naszym portalu.

Credo współczesnego świata

Kultura każdego społeczeństwa, każdej epoki, każdej cywilizacji ma kilka − niewiele − głównych idei, które ją ukierunkowują, spajają i nadają jej tor. Czasami te idee wyrażone są explicite, a czasami czuć je jedynie podskórnie, za fasadą powierzchownych deklaracji. Jedną z idei, która nadaje dzisiaj światu ton, jest idea poświęcenia jako konieczności i jako najwyższego moralnego celu człowieka. Reprezentantem tej idei jest doktryna altruizmu.

Religią współczesnego świata jest altruizm. Zanim ktoś zdziwi się i obruszy, że przecież świat pławi się w orgii hedonizmu i „egoizmuˮ najgorszego sortu, pozwolę sobie zadać pytanie: czy na pewno wiesz, czym jest altruizm jako taki? Nie, nie chodzi o przekonanie, że warto pomagać innym w potrzebie, przekazywać pieniądze na cele charytatywne albo być życzliwym dla ludzi dobrej woli. Wręcz przeciwnie: choć doktrynerzy altruizmu starają się często ubrać swoją ideologię w szaty naturalnej dobroczynności i dobrego serca, w rzeczywistości to jedynie maska, pod którą kryje się zupełnie inne, wręcz odwrotne przesłanie. Altruizm (zgodnie zarówno z potocznym przekonaniem, jak i − co ważniejsze − z definicją twórcy samego terminu, czyli dziewiętnastowiecznego pozytywisty Augusta Comte’a) oznacza: żyć dla innych, nie dla siebie. To z kolei oznacza: człowiek nie tylko ma prawo, lecz także moralny obowiązek żyć, działać, pracować i tworzyć dla wszystkich wokół − dla sąsiadów, rodaków, ludzi z innych krajów, dla całego społeczeństwa − podczas gdy próba osiągnięcia osobistego szczęścia jest złym „egoizmemˮ i czymś niegodziwym. Głoszą to politycy, kiedy mówią, że potrzeba nam „solidarnościˮ − a mają na myśli państwową redystrybucję majątku. Wołają o tym działacze społeczni, kiedy twierdzą, że trzeba ustawowo walczyć z globalnym ociepleniem i dbać o środowisko za pomocą odgórnych regulacji − a mają na myśli ograniczenie ludzkiej przedsiębiorczości i produkcji, a tym samym pogorszenie sytuacji i drastyczne obniżenie poziomu życia całych społeczeństw. Tak mówią współcześni moraliści, kiedy wspominają o wyrzeczeniu się „egoizmuˮ − a w praktyce krytykują zwykłe ludzkie dążenie do szczęścia. Doktryna samopoświęcenia nie jest piękną ideą wzajemnej troski i miłości. To przekonanie, że człowiek nie jest i nie może być celem samym sobie, lecz może być jedynie trybikiem w machinie służącej celom innych. Według altruistów każdy z nas jest zwierzęciem ofiarnym, które ma obowiązek raz po raz składać ofiarę ze swojego życia, wolności, własności, marzeń i z własnego dążenia do szczęścia na ołtarzu różnych bożków. [Więcej o altruizmie w tekście mojego autorstwa pt. Kilka słów więcej o altruizmie]. Właśnie − jakie to bożki?

Bożkami współczesnego świata są idole stare i nowe. Zasada głosząca, że człowiek to zwierzę ofiarne i musi być poświęcony bogom jest stara jak świat − ale sami bogowie bywają różni. Dziś politycy, pisarze, publicyści, celebryci, duchowni i tzw. działacze społeczni głoszą, że człowiek być może i ma prawo do życia i szczęścia − ale nie wcześniej niż kiedy złoży należne ofiary bożkom naszych czasów. Tak, żyj długo i szczęśliwie − ale najpierw wykrwaw się na rzecz naszych celów. Jakie to cele − i jakie to bożki? Istnieje wiele uzasadnień, połączonych jedynie jedną cechą wspólną: koniecznością poświęcenia siebie i innych. Społeczeństwo, państwo, naród, rasa, klasa, środowisko naturalne, walka z nierównościami dochodów, walka z mową nienawiści − XX i XXI wiek pokazały, że każdy powód może być dobry, aby zrezygnować z części swojej wolności albo swojego dobytku. Tylko tak można zostać moralnym człowiekiem według altruistów. Wszak wiadomo nie od dziś − bez ofiar z twoich wolności i twoich pieniędzy nie zasypie się podziałów w społeczeństwie, nie powstrzyma skutków globalnego ocieplenia, nie zwalczy dyskryminacji wobec różnych grup, a słońce następnego dnia nie wstanie.

Ołtarze doktryny samopoświęcenia są jeszcze liczniejsze niż bożki. Stoją wszędzie wokół nas, nawet jeśli nie widać ich na pierwszy rzut oka. Ale wystarczy przyjrzeć się uważniej, aby pokazały się nam − i to pokazały w całej swojej ohydzie.

Najbardziej widocznymi budowniczymi ołtarzów są politycy. Politycy niemal każdej partii i wszystkich opcji zawsze stawiają przed sobą „większe celeˮ i „wyższe sprawyˮ, którymi chcą się zająć − większe i wyższe od każdego pojedynczego człowieka, od życia każdego z nas z osobna i wszystkich nas razem. Dobro ogółu zawsze ma stać według nich przed i ponad dobrem jednostki. Politycy tzw. lewicy mówią o walce z biedą i potrzebie zasypania nierówności w społeczeństwie − a to oznacza, że chcą poświęcić interesy jednych ludzi na rzecz innych, odebrać dochody jednym, aby przekazać drugim. Głoszą konieczność zwalczania dyskryminacji − i chcą w tym celu zmusić jednych, aby wchodzili w interakcje (zatrudniali, handlowali, sprzedawali etc.) z drugimi, na które dobrowolnie by się nie zgodzili. Krzyczą o niezbędności dialogu, wielokulturowości i walce z mową nienawiści − i dlatego ustanawiają przepisy będące de facto nową cenzurą i uderzające w fundamenty wolności słowa. Politycy tzw. prawicy walczą o stworzenie przywilejów dla grup społecznych innych niż te faworyzowane przez lewicę, ale nadal chcą to osiągnąć kosztem reszty społeczeństwa − mówią raczej o jedności narodu niż o trosce o ubogich, o dyskryminacji z innych powodów i ograniczaniu innego typu wypowiedzi − ale jądro jest takie samo: poświęcanie dobra całych rzesz ludzi na rzecz ich wielkich-i-ważnych „celów społecznychˮ. Natura przymusu nadal pozostaje niezmieniona. Politycy to kapłani altruizmu egzekwujący siłą samopoświęcanie się każdego obywatela.

Mniej oczywistymi, ale równie (jeśli nie bardziej) szkodliwymi budowniczymi ołtarzów są ci, którzy nie mogą zastosować przymusu i przemocy wprost, aby osiągnąć swoje cele − ale spędzają całe swoje życie na głoszeniu konieczności poświęcenia na rzecz „większych celówˮ. Tymi arcykapłanami altruizmu są ludzie kultury i nauki, którzy mówią, że trzeba zrezygnować z części wolności słowa na uniwersytetach, aby przedstawiciel żadnej mniejszości etnicznej, religijnej czy seksualnej nie poczuł się urażony − którzy wołają, że już nie tylko bogacze, lecz także ludzie z klasy średniej są zbyt „egoistyczniˮ, powinno się więc poświęcić ich interesy na rzecz prekariatu − którzy domagają się ograniczenia emisji dwutlenku węgla i poświęcenia obecnych warunków życia całych społeczeństw, aby ukrócić niszczenie środowiska − którzy żądają ukarania każdego, kto nie chciałby się w odpowiednim stopniu „zintegrowaćˮ z napływającymi do jego kraju przedstawicielami innych nacji i wyznań ani przyjąć ich fanatyzmu, nietolerancji, seksizmu i pogardy wobec innych za przejaw „odmiennej kulturyˮ − którzy chcą zmuszać pracodawców do zatrudniania ludzi według parytetów płci albo rasy, a nie według kompetencji − którzy pragną grzywien dla handlarzy odmawiających sprzedaży towarów ludziom o systemie wartości drastycznie sprzecznym z ich własnym − którzy domagają się, aby młodzi ludzie szli na wojnę do odległych krajów, aby „szerzyć demokracjęˮ − którzy chcą, aby dzieci spędzały jak najwięcej czasu w szkołach, a nie w rodzinnych domach, ponieważ rodzice mogliby wpoić im niewłaściwe wartości i wychować w „egoizmieˮ − którzy twierdzą, że nie można nijak niczego wartościować, że wszystkie kultury są sobie równe, że nie ma różnicy między ludźmi tworzącymi filozofię, zasady etyczne, naukę i drapacze chmur a kanibalami żyjącymi w jaskiniach, a jedyną cywilizacją, którą można potępić, jest ich własna, czyli świat Zachodu − którzy krzyczą o tolerancji, równości, akceptacji, przebaczeniu, a mają na myśli nihilizm, równanie w dół, akceptowanie zła i poddawanie się w obliczu wroga. To ukryci, ale najbardziej niebezpieczni budowniczowie ołtarzy − ci, co przyzwalają i dają uzasadnienie dla nieustannych i wciąż odnawianych ofiar z ludzi. Takie idee tworzy i wspiera dziś wielu, zbyt wielu intelektualistów i filozofów, a przekazuje całym społeczeństwom zbyt liczny chór pisarzy, publicystów, filmowców, celebrytów, dziennikarzy, showmanów i innych ludzi kultury − to są właśnie arcykapłani. Dzięki nim koncepcja samopoświęcenia, to jest: koncepcja człowieka jako zwierzęcia ofiarnego, znajduje oddźwięk w społeczeństwie − a następnie w polityce. Politycy są głównym narzędziem wdrażającym w życie doktrynę altruizmu − ale są właśnie jedynie narzędziem: realizują idee, które już zadomowiły się w naszej kulturze i już kształtują całe narody.

Jak odrzucić mroczne dziedzictwo?

Ludzie nie giną już w ofiarnych hekatombach na ołtarzach starożytnych bogów − ale nadal wymaga się od nich nieustannego samopoświęcenia, raz za razem, i wmawia im, że ich życie nabierze znaczenia dopiero wówczas, gdy zaakceptują swoją rolę jako zwierząt ofiarnych. Umożliwia to doktryna altruizmu i jej główni propagatorzy: współcześni arcykapłani, czyli filozofowie, intelektualiści i ludzie kultury propagujący tę dzisiejszą wersję krwawych ofiar, oraz kapłani-narzędzia, czyli politycy wdrażający te idee w życie za pośrednictwem aparatu państwa. To spuścizna najciemniejszych wieków, którą musimy raz na zawsze odrzucić − wraz ze wszystkimi stojącymi za nią przesłankami.

Jak to zrobić? Aby odrzucić doktrynę samopoświęcenia i altruizm, potrzebujemy moralnej odwagi i pewności starożytnych Greków. Grecka kultura wzbiła się na wyżyny dopiero wtedy, gdy odrzuciła przekonanie o konieczności zarzynania ludzi ku czci bogów. My musimy iść o krok dalej − i odrzucić przekonanie o tym, że ofiary są w ogóle konieczne i że są w ogóle słuszne, celowe czy dobroczynne w skutkach.

Ludzie dawnych wieków żyli często w świecie stagnacji, gdzie rozwój, postęp, wzrost dobrobytu i poziomu życia bywał tak niewielki, że nierzadko niezauważalny przez całe pokolenia. W takim środowisku można zrozumieć, dlaczego narodziła się w nich myśl, że kiedy jeden zyskuje, drugi musi stracić; że poprawa sytuacji u jednego oznacza pogorszenie u drugiego; że jeśli jeden się wzbogaci, drugi zbiednieje. Kiedy nie widzi się naocznie, jak szybko i jak spektakularnie może rosnąć pomyślność i prosperity całego społeczeństwa − można dojść do wniosku, że bogactwo i w ogóle szczęście to pewna stała i że można je rozdzielać między ludzi, ale nie tworzyć i powielać. Z tego punktu widzenia idea bogów tak okrutnych i niesprawiedliwych, że wymagają składania w ofierze jednych ludzi, aby oszczędzić drugich albo zapewnić drugim dobrobyt, jest zrozumiała, a być może nawet możliwa do usprawiedliwienia.

Ale czasy się zmieniły. Nie żyjemy w prehistorycznych jaskiniach i nie musimy bić się o jedną jedyną sztukę upolowanej zwierzyny, która może nakarmić jednego, ale nie wszystkich − nie musimy decydować, kogo i dlaczego poświęcić na rzecz pozostałych. Spektakularny, niesamowity wzrost dobrobytu i ogromny rozwój gospodarczy możliwe dzięki rozprzestrzenianiu się (skrępowanego, niepełnego i skażonego etatyzmem − ale jednak!) wolnorynkowego kapitalizmu i skutków rewolucji przemysłowej upewniły nas, że bogactwo i dostatek mogą rosnąć − dla każdego z nas. Bez konieczności stawiania ołtarzy zawistnym bogom i składania okrutnych ofiar na szczytach azteckich piramid. Wiemy już, że naturalne relacje między ludźmi w warunkach dobrowolności i nieskrępowanej wymiany idei, wiedzy, dóbr i usług nie polegają na tym, że jedni zyskują, a drudzy tracą − ale są relacjami, na których obie strony zyskują: relacjami typu win-win, gdzie mamy dwóch zwycięzców, a nie kata i ofiarę.

Religię altruizmu, bożków „poświęcenia na rzecz większego dobraˮ, ołtarze „wyższych sprawˮ oraz kapłanów-polityków i arcykapłanów − intelektualistów i filozofów można pokonać. Potrzeba nam w tym celu szczerego zrozumienia, czym jest nasz dobrze pojęty interes własny, dlaczego nie wymaga on niczyjego poświęcenia, jak działają dobrowolne relacje między ludźmi, w które wchodzimy ku obopólnej korzyści. Potrzeba nam wreszcie uznania zasady, że każdy człowiek jest celem samym w sobie i ma prawo żyć sam dla siebie i dla swojego własnego szczęścia. Wówczas nikt nie będzie mógł głosić, że ludzie są trybikami służącymi celom innych − ani zwierzętami ofiarnymi koniecznymi do poświęcenia dla celów inżynierów społecznych.

„Moralny kanibalizm wszystkich doktryn hedonistycznych i altruistycznych tkwi w przesłance zakładającej, iż szczęście jednego człowieka można budować jedynie na nieszczęściu drugiego człowiekaˮ [Ayn Rand, Cnota egoizmu]. I to właśnie przesłanka, którą należy odrzucić.

Bądźmy jak starożytni Grecy − ale jeszcze bardziej: pójdźmy o krok dalej i zupełnie odrzućmy ideę samopoświęcenia jako celu ludzkiego życia. A jeśli okaże się, że sytuacja zaszła już za daleko i jest już za późno na filozoficzne rozważania i powolne obalanie błędnych idei − bądźmy jak Conan Barbarzyńca, który z nagim mieczem wpadał do czarnych komnat ofiarnych i kładł trupem kapłanów i arcykapłanów mrocznych kultów.

Ale to tylko propozycja. Wasze życie − wasz wybór. Ostateczna bitwa z głosicielami idei ofiar z ludzi jest jeszcze przed nami.

Może spodoba Ci się również...