O wolnościowcach, którzy szkodzą wolności…
…i o nowej drodze, którą warto rozważyć.
Szeroko rozumiany polski ruch wolnościowy jest wciąż w powijakach, ale mimo to nieustannie się rozwija i wkrótce może porzucić pielesze.
Przez „ruch wolnościowyˮ rozumiem środowisko ludzi, którzy chcą dążyć w kierunku wolnego społeczeństwa: niezależnie od tego, jak daleko chcieliby się posunąć na tej drodze i jak rozumieją naturę, rolę i sam sens istnienia aparatu państwa − to ludzie, którzy uważają, że dzisiaj wolności osobiste i gospodarcze są zdecydowanie zbyt ograniczane przez władzę polityczną, a prawa własności prywatnej − naruszane i łamane przez kolejne rządy. Przez „wolnościowcówˮ rozumiem szerokie spektrum ludzi o poglądach przeciwnych obecnemu etatystycznemu status quo i pragnących zmiany w przeciwnym kierunku: od konserwatywnych liberałów i klasycznoliberalnych propagatorów koncepcji państwa-minimum przez nielicznych polskich obiektywistów i zwolenników filozofii Ayn Rand po libertarian, zarówno minarchistów, jak i anarchokapitalistów. Ostatnimi laty ruch wolnościowy nabrał rozpędu, a osoba chcąca się zaangażować w działalność ma wiele możliwości, które wcześniej albo nie istniały, albo dopiero raczkowały. Świetną robotę w edukowaniu społeczeństwa i w pracy u podstaw wykonują organizacje i think tanki takie jak Instytut Misesa, Stowarzyszenie KoLiber, Stowarzyszenie Libertariańskie czy Fundacja Wolności i Przedsiębiorczości. Każdy może aktywnie włączyć się w funkcjonowanie Klubów Austriackiej Szkoły Ekonomii czy wziąć udział w akcjach edukacyjnych skierowanych do młodszego pokolenia, takich jak prowadzone w liceach Lekcje Ekonomii dla Młodzieży. Jeśli ktoś nie czuje się na siłach samemu wygłaszać referaty w ramach KASE albo uczyć licealistów, zawsze jest możliwość finansowego wsparcia projektów takich jak podręcznik „Wolna przedsiębiorczośćˮ Instytutu Misesa albo wydania biografii Murraya Rothbarda przez Stowarzyszenie Libertariańskie. Co chwila tłumaczone są i wydawane kolejne pozycje klasyków austriackiej szkoły ekonomii albo myśli wolnościowej, a na naszym polskim poletku środowisko wolnościowe również zrodziło już kilku ekonomistów i autorów książek naukowych propagujących nasze idee. Wolnościowcy mają okazję widywać się na żywo i integrować nie tylko w ramach spotkań swoich lokalnych oddziałów tej czy innej organizacji − lecz także w czasie ogólnopolskich zjazdów wolnościowych, od Szkoły Ekonomicznej Instytutu Misesa po Zjazd Wolnościowy imienia Miltona Friedmana urządzany przez Fundację Wolności i Przedsiębiorczości. Organizowane są wykłady, spotkania kół naukowych, panele dyskusyjne, prelekcje, spotkania z ekonomistami, naukowcami, myślicielami i działaczami wolnościowymi, wygłaszane są referaty i odczyty. Portal mises.pl nieustannie publikuje ciekawe i merytoryczne artykuły, eseje i felietony, a każdy, nawet początkujący „fan wolnościˮ może spróbować przedstawić swój tekst na jednym z licznych portali, od Libertarianin.org po Obiektywizm.pl. Istnieją wolnościowe radia internetowe, takie jak KonteStacja, i liczne podcasty i audycje na YouTube poruszające wolnościowe wątki. Na Facebooku również widać „wolnościową stronę internetuˮ, a grupy wolnościowców, od Nieprzyjaciół Niewoli przez Awangardę Wolności, a na Literaturze Wolnościowej kończąc − często aż wrą od gorących dyskusji. Nigdy wcześniej nie było tak wiele możliwości. Dlaczego w takim razie, skoro jest tak dobrze − to jest tak źle, a ruch wolnościowy nie wykorzystuje tego ogromnego potencjału i często staje się zbiorem kółeczek wzajemnej adoracji, hermetycznym środowiskiem zamkniętym na nowe osoby, przekonującym już przekonanych i produkującym inicjatywy od nas dla nas, „od kuców dla kucówˮ? Dlaczego nie możemy przełamać tej magicznej bariery, która zniechęca tak wielu do zapoznania się z naszymi ideami, nie mówiąc już o jakimkolwiek zaangażowaniu się na rzecz wolności − i która sprawia, że cały ruch, mimo takiego potencjału, nadal „nie wyszedł z piwnicyˮ?
Przyczyn jest oczywiście wiele − naprawdę wiele, od finansowych przez okołopolityczne po personalne − a ja nie aspiruję w tym krótkim tekście do rozłożenia na czynniki pierwsze nawet drobnej części z nich. Chciałbym jedynie zasugerować dwie postawy przyjmowane przez samych ludzi ze środowiska wolnościowego (albo czasami jedynie podczepiających się pod to środowisko), które mogą sabotować działania ruchu − oraz wspomnieć o obszarze, który moim zdaniem wolnościowcy niesłusznie zaniedbują.
Oprócz czołowych postaci ruchu wolnościowego − osób, które swoją pracą, zaangażowaniem, wiedzą, merytorycznością i nietuzinkową osobowością przyczyniły się do propagowania idei − jest wielu „typowych wolnościowcówˮ (piszę to bez pejoratywnego nacechowania). I to właśnie są często osoby, z którymi już na samym początku spotykają się „świeżakiˮ − czyli ci, którzy po raz pierwszy zainteresowali się idami wolnościowymi i zaciekawili perspektywami tego ruchu. Kiedy „świeżakiˮ spotykają „ludzi ze środowiskaˮ, to właśnie pierwsze wrażenie, jakie ci „typowiˮ na „świeżakachˮ zrobią, będzie kluczowe. To, jak nowa osoba odbierze „typowego wolnościowcaˮ, często przekłada się na to, czy po pierwszej wizycie na spotkaniu KASE albo KoLibra, albo Stowarzyszenia Libertariańskiego − będzie miała ochotę zjawić się na kolejnym. Ta zasada działa w spotkaniach na żywo − i w interakcji w internecie. „Jak cię widzą, tak cię pisząˮ nie jest pustym sloganem − a jak widzą jednego, drugiego czy trzeciego „typowego wolnościowcaˮ, tak później oceniają cały ruch. Tutaj właśnie pojawia się problem − bo niestety duża część takich „ludzi ze środowiskaˮ reprezentuje jedną z dwóch niekoniecznie pozytywnych postaw… a czasami nawet obie naraz.
Po pierwsze, mamy do czynienia z bucami. Tak, nie ma sensu owijać w bawełnę i bawić się w eufemizmy − część ludzi w tym środowisku to klasyczni egocentrycy (nie mylić z egoistami w rozumieniu Rand 😉 ). Osobnicy, którzy (czasami słusznie, czasami mniej) mają niesamowicie wysokie mniemanie o swojej inteligencji, wiedzy, erudycji (w czym nie ma niczego złego) i uwielbiają pokazywać to w rozmowie ze wszystkimi dookoła (tu już nieco gorzej). Takie „buce środowiska wolnościowegoˮ to aroganccy, zarozumiali, nadęci megalomani, którzy na każdą podniesioną przez kogoś wątpliwość albo zadane pytanie mają przygotowany arsenał szyderczych uwag, złośliwych, acz bezcelowych ripost − i tekstów wypominających, jak to ich rozmówcy niczego nie czytają, niczego nie wiedzą, nie potrafią myśleć, a przecież wystarczyło „poczytać Rothbardaˮ (Hoppego, Misesa, Rand… wstawić, co pasuje). Kiedy „świeżakˮ zjawi się w środowisku (niezależnie od tego, czy na spotkaniu jakiejś organizacji, na wykładzie czy na grupie na Facebooku), buce rzucają się na niego jako na najsłabszego osobnika i nie mogą odmówić sobie pokazania swojej (czasami prawdziwej, najczęściej jednak rzekomej) wyższości. Jeśli ktoś szczerze zada jakieś pytanie, uczciwie przyzna się do swojej niewiedzy w jakimś temacie, podniesie jakąś wątpliwość, wprost poprosi o wytłumaczenie konkretnej kwestii albo polecenie lektury na ten temat − to tym samym w oczach buców przyznaje się do swojej słabości. A jedyną odpowiedzią na słabość jest atak: celowa złośliwość, męczące szyderstwo, a czasami obrażenie wprost takiej osoby. Aby było jasne: nie mówię o przypadku, kiedy ktoś celowo zadaje bezsensowne, głupie pytania w celu „trollowaniaˮ innych ani kiedy ktoś okaże brak szacunku dla rozmówców − wówczas taki „atakˮ może być uprawniony. Mówię o przypadku, kiedy nowa osoba w środowisku szczerze poprosi o odpowiedź albo radę − a usłyszy jedynie kpiny. Niestety tego typu „postawa bucaˮ zbyt często pojawia się w środowisku wolnościowym − i już na wstępie zniechęca wielu potencjalnie zainteresowanych naszymi ideami.
Po drugie, mamy do czynienia ze śmieszkami. To postawa równie szkodliwa, a może nawet i gorsza niż ta pierwsza − gorsza, bo często reprezentują ją ludzie, którzy tak naprawdę nie mają nic wspólnego ze środowiskiem wolnościowym… prócz znajdowania się na rzekomo wolnościowych grupach na Facebooku albo uczęszczania na spotkania lokalnych libertarian. Wyjaśnię, co rozumiem przez bycie śmieszkiem − nie jest to bycie osobnikiem zabawnym, dowcipnym, obdarzonym poczuciem humoru i wyzbytym sztywności i nadęcia. Śmieszek to osoba, którą charakteryzuje „nieznośna lekkość bytuˮ − świadome albo nieświadome przekonanie, że nic nie jest w życiu dość istotne i wystarczająco ważkie, żeby brać to na serio i traktować poważnie. Taka osoba ma kompletnie zachwiane poczucie zasady decorum − i równie zabawny jest dla niej usłyszany od kolegi żart, co wieść o śmierci autobusu pełnego dzieci z podstawówki. Śmieszki rzadko kiedy są śmieszne, za to niemal zawsze są męczące, natarczywe, irytujące i przekonane o własnej „zabawnościˮ i „wyluzowaniuˮ, mimo że to właśnie śmieszki nie mają żadnego dystansu do własnej osoby i potrafią obrazić się o byle błahostkę. Mało tego − nie tylko obrazić, ale czasami grozić komuś nawet pozwem sądowym za „znieważenieˮ. Śmieszki nie wiedzą, kiedy jest czas na żarty, a kiedy na poważną dyskusję − kiedy można zachowywać się na luzie, bo jest się „wśród swoichˮ, a kiedy warto zachować minimum powagi − co wypada wyśmiewać, a co jest już poza granicami dobrego smaku i zwykłej ludzkiej przyzwoitości… Nie potrafią odróżnić „internetowego życiaˮ od prawdziwego życia, co skutkuje całkowitym zaburzeniem procesów postrzegania i komunikacji. Śmieszki nie wykształciły (albo ją porzuciły) żadnej hierarchii wartości, żadnych pryncypiów, zasad ani własnych przekonań − są osobami całkowicie pozbawionymi choćby połowicznie spójnego światopoglądu, nawet gdyby pozornie orędowały za jakimiś postulatami. Dla nich wszystko jest równie śmieszne i równie poważne, równie pozbawione znaczenia i równie przerażające − zajedno, wolny rynek czy etatyzm, libertarianizm czy komunizm, religia czy ateizm, życie czy śmierć. Skopiowanie internetowej „pastyˮ złożonej z cytatów Zbigniewa Stonogi, przygotowanie „śmiesznego memu o papieżu-Polakuˮ, zwyzywanie dyskutanta od „lewakówˮ / „prawakówˮ / „nacjozwierzątˮ / „polskich cebulakówˮ etc. to szczyt ich możliwości i wyżyny ich poziomu intelektualnego. Ci ludzie nie są de facto wolnościowcami ani nawet quasi-wolnościowcami − to pogubione, smutne osoby, które w jakimś konkretnym środowisku wolnościowym (albo konkretnej grupie na Facebooku − z czystej litości nie wymienię tej, którą cechuje największe stężenie śmieszków…) znalazły swoją niszę i przylgnęły do niego, żeby poczuć się mniej wyobcowane. Tyle że środowisko wolnościowe nie może funkcjonować jako kółeczko wzajemnej adoracji ani grupowa psychoterapia na masową skalę dla ludzi z problemami. Śmieszki odstraszają „świeżakówˮ od idei wolnościowych i całego ruchu na równi z bucami, jeśli nie bardziej.
To oczywiście jedynie zasygnalizowanie dwóch postaw widocznych wśród części osób związanych (prawdziwie lub jedynie pozornie) ze środowiskiem wolnościowym, z którymi to postawami pozostali wolnościowcy muszą się zmierzyć i dać im odpór, jeśli nie chcą zamknąć się w hermetycznej „ideologicznej rodzinceˮ z problemami. Postaw, które odstraszają ludzi z zewnątrz, jest więcej − ale te dwie są najbardziej widoczne.
Na koniec chciałbym wspomnieć o obszarze działalności środowiska, który moim zdaniem ma olbrzymie znaczenie i mógłby oddziaływać na rzesze ludzi, a który jest mocno zmarginalizowany.
Wolnościowcy, mimo bycia niewielkim środowiskiem, mają swoje sukcesy i dziedziny, którymi mogą się pochwalić. Działalność naukowa i popularnonaukowa stoi w ruchu wolnościowym na wysokim poziomie − konferencje, dyskusje, wykłady, referaty, szkoły ekonomiczne organizowane przez Instytut Misesa czy inne organizacje − to część, z którą środowisko radzi sobie dobrze. Naukowa działalność wolnościowców, nawet jeśli nadal niewielka, tętni życiem: pisane są artykuły i polemiki, tłumaczone i wydawane są książki etc. Także w działalności popularyzatorskiej i edukacyjnej środowisko ma się czym pochwalić: inicjatywy takie jak Lekcje Ekonomii dla Młodzieży Instytutu Misesa i Stowarzyszenia KoLiber czy serial „Wolność pod ostrzałemˮ Fundacji Wolności i Przedsiębiorczości promują idee w merytoryczny sposób.
Ale istnieje dziedzina, w której wolnościowców prawie nie ma, a która jest zdominowana przez środowiska nam przeciwne, w tym zwłaszcza przez etatystyczną lewicę. Tą dziedziną jest kultura, w tym kultura popularna. Działalność naukowa, edukacyjna i popularyzatorska jest fundamentalna, jeśli wolnościowcy myślą o zmianie sposobu myślenia w społeczeństwie i rozpowszechnieniu się idei − ale nie wystarczy. Jeśli mamy przekonać szersze kręgi do naszych koncepcji, potrzeba czegoś, co kilka lat temu dr Mateusz Machaj nazwał „modą na wolnośćˮ. Jakkolwiek odstręczająco by to nie brzmiało dla niektórych (tak, słowo „modaˮ ma kiepską renomę) − idee wolnościowe muszą stać się modne − trendy − jazzy − popularne i lubiane − po prostu „fajneˮ dla ludzi. Muszą kojarzyć się dobrze, a zatem i ich przedstawiciele (wolnościowcy) muszą kojarzyć się jak najlepiej… i tutaj wracamy do sprawy odstraszających postaw buców i śmieszków w środowisku. „Modaˮ na konkretne idee, a czasami nawet bardzo skonkretyzowane ideologie i światopoglądy, nie tylko jest możliwa − jest wręcz konieczna, aby dana idea mogła się rozprzestrzenić. W ten sposób rozpowszechniają się już dziś liczne idee − od wegetarianizmu poczynając, a na pacyfizmie kończąc. A w celu stworzenia mody potrzebny jest nam „marsz przez instytucjeˮ (cytując Gramsciego) i wydarcie swojej części w świecie kultury − tak jak zrobiła to lewica, tak jak robią to środowiska takie jak „Krytyka Politycznaˮ. Miejsce w kulturze − a więc i w kulturze popularnej. Środowisko wolnościowe potrzebuje swojego miejsca w szeroko rozumianej sztuce, od powieści i opowiadań przez seriale, filmy, komiksy, całe kanały na YouTube aż po gry komputerowe. Tak, większość z tego to śpiew dalekiej przyszłości, bo trzeba do tego dużych nakładów finansowych, którymi ruch wolnościowy na dzień dzisiejszy nie dysponuje − ale część można i warto zacząć organizować już teraz. Mieć swoją reprezentację w świecie kultury − swoich pisarzy, filmowców, komiksiarzy etc. − to coś, co powoli staje się konieczne, aby móc wypromować idee. Jeśli nie możemy tego zrobić już dziś − to myślmy o tym na jutro. Oczywiście nie chodzi o siermiężne, łopatologiczne „produkty kulturyˮ, które w toporny sposób będą funkcjonować jak nachalna propaganda − ale o dobrą twórczość, która będzie wartościowa sama w sobie, a przy okazji będzie promować wolność. Kultura to zaniedbana dziedzina wśród wolnościowców − czas to zmienić.
Powyższy tekst żadną miarą nie aspiruje do bycia całościowym opisem problemów, wyzwań i potencjalnych możliwości polskiego ruchu wolnościowego − to raczej zbiór luźnych uwag zebranych w jeden mały felietonik. To przyczynek do rozważań i dyskusji (chętnie zapoznam się z polemiką), a nie autorytarne podsumowanie całego środowiska. Jeśli któraś z zawartych tutaj sugestii przyczyni się w przyszłości choć w minimalnym stopniu do wypłynięcia ruchu wolnościowego na szersze wody (a na takie wypłynięcie naprawdę jest szansa) − tym lepiej.
Jeśli nie − może przynajmniej da do myślenia jednej czy dwóm osobom, a i to uznam za sukces.
użyte grafiki pochodzą z facebookowej grupy „Jak będzie w akapie?„