Narodziny Króla Mazur

Oto objawił się nowy urzędnik, który tytułuje się w pismach właścicielem Mazur. Wyłonił się z najciemniejszych głębin etatyzmu i prowadzi flotyllę piracką, która będzie grabić każdego przedsiębiorcę, który będzie śmiał z jego jezior korzystać.

Opis może lekko tylko podkolorowany, ale już wracając do poważnego tonu – sprawa jest śmiertelnie poważna i dotyczy naprawdę grubych pieniędzy.

Zaczęło się od nowelizacji ustawy „Prawo Wodne” z dnia 23 sierpnia 2017 r. Na jej mocy powołane zostało nowe przedsiębiorstwo państwowe – „Państwowe Gospodarstwo Wodne – Wody Polskie”. Sama ustawa jednak nie zmieniła opłat – zostały one zmienione w drodze rozporządzenia, jednakże istniały również za czasów poprzedniej ustawy z tym, że były one o wiele niższe.

Rozporządzenie Rady Ministrów z dnia 22 grudnia 2017 r. w sprawie jednostkowych stawek opłat za usługi wodne.

Jakie są to zasadniczo usługi – trudno stwierdzić. Prawdopodobnie nazwana tak niefortunnie została funkcja pobierania opłat od przedsiębiorców. Stawki zaś wahają się od 1 grosza do 8,90 złotych polskich za jeden metr kwadratowy użytkowania powierzchni akwenu. Stawki zależą przy tym od sposobu jego użytkowania.

Są one rujnujące i potrafią iść w dziesiątki tysięcy złotych dla właścicieli portów, cumowisk i przystani. To nie jest też tak, że przedsiębiorcy ci obudzili się dopiero, gdy przyszły do nich „rachunki” za pobieraną „usługę”.

Stawki podatku zgodnie z zapewnieniami wiceministra Mariusza Gajdy, miały zostać obniżone w stosunku do pierwszej wersji rozporządzenia, gdyż już wtedy protestowano. Jednakże wiceminister ten przepadł w trakcie rekonstrukcji rządu Beaty Szydło. Najwyraźniej innym „zapomniało się” te stawki skorygować.

Zresztą nie jestem pewien, na ile mogliby je skorygować, a w jakim stopniu zostały one narzucone. Na oficjalnej stronie „Wód Polskich” znajdziemy komunikat, z którego można wyczytać między innymi, że:

„Wprowadzenie nowych stawek wynika z wdrożenia unijnej tzw. Ramowej Dyrektywy Wodnej. We wszystkich państwach Unii Europejskiej każdy kto korzysta z wód, które są własnością Skarbu Państwa, powinien partycypować w kosztach ich utrzymywania w dobrej jakości.”

Postanowiłem więc przejrzeć ten dość obszerny dokument. Pierwszą kwestią, która mi nie pasowała była data jego publikacji – 23 października 2000 r. Polska nawet nie była jeszcze wówczas w Unii, a już przewidziano, że w 2018 będzie musiała radykalnie podnieść opłaty?

Jak to ramowy dokument, znajdziemy tam raczej ogólne postulaty, nie żadne konkretne wyliczenia i stawki, które przecież są charakterystyczne raczej dla aktów wykonawczych niż ustawodawczych:

„Właściwe może być zastosowanie instrumentów ekonomicznych przez Państwa Członkowskie jako części programu działań. Zasada zwrotu kosztów usług wodnych, w tym kosztów ekologicznych i dotyczących zasobów, związanych ze szkodami lub negatywnym wpływem na środowisko wodne, powinna być uwzględniona, w szczególności zgodnie z zasadą „zanieczyszczający płaci” […]”

Na stronie 33 tego dość obszernego jak już wspomniałem aktu, znajdziemy natomiast załącznik III – czyli Analizę Ekonomiczną. Tam również nie uświadczymy konkretów. Ot, ma być efektywnie i racjonalnie. Oznacza to, że owszem, same opłaty wynikają z prawa unijnego, jednakże gwałtowne ich podniesienie, to już wymysł naszego rządu. Tłumaczenie się prawem unijnym zaś, jest w tym względzie tylko zasłoną dymną, dla nierozważnego działania.

Totalnym idiotyzmem jest również wyznaczenie terminów do zapłaty tym przedsiębiorcom w kwietniu czy marcu, czyli przed sezonem, który na Mazurach trwa przecież dość krótko, bo 3-4 miesiące. Poniesienie teraz nagle opłaty rzędu 20.000 złotych, na którą nie było jak się przygotować w poprzednim sezonie (przypominam, rozporządzenie zmieniające stawki pochodzi z grudnia ubiegłego roku), może niejednego przedsiębiorcę dosłownie wykończyć. Nieopłacenie bowiem tego podatku, skutkuje bowiem „uniemożliwieniem prowadzenia dalszej działalności”.

Najbardziej absurdalną kwestią jednak w tym wszystkim jest fakt, że poprzez nazwanie temu podatkowi, opłacie, nazwy „usługi” do kwoty doliczany jest podatek VAT. W końcu jak sama nazwa głosi – jest to podatek od towarów i usług.

Moim zdaniem jednak taka absurdalna wykładnia przegra wkrótce w Sądach. Sytuacja ta bowiem przypomina mi (swojego czasu głośną) sprawę komornika, który do opłat doliczał podatek VAT i obciążał nim dłużnika. Sprawa trafiła aż przed Sąd Najwyższy, który orzekł, że nie ma podstaw do doliczania do daniny publicznej kolejnej daniny publicznej, tj. podatku VAT. Jako podstawę prawną wskazał art. 84 Konstytucji, który stanowi, że każdy jest zobowiązany do ponoszenia ciężarów i świadczeń publicznych, w tym podatków, wyłącznie mających umocowanie ustawowe, zatem konieczność opłacania VAT-u po stronie dłużnika, musiałaby być explicite wyrażona w ustawie. Tutaj z pewnością orzeczenie będzie analogiczne.

Może spodoba Ci się również...