Majstrowanie przy pensjach a finanse publiczne

Projekt obniżenia pensji parlamentarzystów jest prawdopodobnie celnym zabiegiem wizerunkowym.
W oczach krytyków partii rządzącej ociepli nieco jej obraz, a dla twardego elektoratu Prawa i Sprawiedliwości będzie kolejnym dowodem na to, że u steru władzy są właściwi ludzie. Nic tak przecież nie rozjusza Zwykłego Polaka jak świadomość, że politycy zarabiają olbrzymie sumy za działalność, która… dla niektórych nawet nie jest pracą, tylko żerowaniem.
Oto partia rządząca wychodzi naprzeciw nastrojom społecznym i oznajmia, że z jej inicjatywy światło dzienne ujrzy projekt obcięcia pensji politykom. Czyli tym, których życie ponad stan doprowadza do furii resztę społeczeństwa. Całkiem zaawansowany zabieg marketingowy. Na pewno bardzo wielu Polaków to kupi, ale nie wszyscy. Ja należę do tej grupy nie-wszystkich.

Jeśli już mamy trzymać się szczegółów technicznych, to obniżka ma wynosić -20% od aktualnego uposażenia poselskiego i senatorskiego. Sama redukcja tej części wynagrodzenia nie będzie zbyt inwazyjna, zwłaszcza że na portfel parlamentarzysty składają się także diety parlamentarne oraz wszelakie dodatki za wysługę lat, dodatki funkcyjne et cetera. Zresztą: nawet gdyby parlamentarne wypłaty faktycznie znacząco się zmniejszyły, to w konsekwencji nasi politycy byliby… po prostu bardziej skłonni do korupcji.
Już w tym miejscu bardziej wnikliwemu obserwatorowi powinna włączyć się lampka ostrzegawcza i pobudzić do refleksji, czy deklaracje partyjnych dygnitarzy są wyrazem szczerej czy też fałszywej skromności. Tyle w temacie miłych gestów, które – niestety – często poważnie rzutują na to, jak obywatel ocenia polityczne decyzje Tych Na Górze.

Skoro jednak rządzący sami, chcąc nie chcąc, wywołali temat finansów publicznych (przypominam, że zrzutkę na pensje parlamentarzystów robimy my, podatnicy!), to warto tej kwestii się przyjrzeć.
Od paru lat Forum Obywatelskiego Rozwoju przeprowadza akcję pt. „Rachunek od państwa”. Pracownicy fundacji rozdają przechodniom symboliczne paragony, na których rozpisane są uśrednione (!) kwoty, jakie płaci każdy pojedynczy obywatel w ramach danin na rzecz państwa.
Z danych akcji „Rachunek od państwa” sprzed roku wynika, że w 2016 roku średnio każdy Polak zapłacił państwu 20 214 złotych. Najwięcej pieniędzy pochłonęły emerytury z ZUS (2918 zł) i ochrona zdrowia (2207 zł). Za to na rzecz urzędów naczelnych organów władzy państwowej, kontroli i ochrony prawa oraz sądownictwo każdy Kowalski zapłacił średnio… 60 złotych. Tak wyglądają dysproporcje w wydatkowaniu pieniędzy, którymi Polacy zasilają skarb państwa. Poselskie i senatorskie wynagrodzenia są błahostką na tle budżetowych wyzwań naszego kraju. Kroplą w morzu monet i banknotów przepływających przez Polskę.

Prawdziwymi wyzwaniami dla włodarzy Rzeczpospolitej powinny być przede wszystkim system emerytalny i ochrona zdrowia. Jak widać, w oba obszary ładujemy najwięcej pieniędzy, a wciąż jesteśmy w punkcie dalekim od choćby poprawnego. Emerytury wielu ludzi są poniżająco niskie, a ekonomiczni eksperci alarmują, że powrót do dawniej funkcjonującego wieku emerytalnego na pewno ich nie powiększy. Służba zdrowia cierpi niezmiennie na tę samą chorobę od lat. Chorobę długich, niekończących się kolejek oraz zabiegów, na które niektórzy czekają tak długo, że umierają, nim znajdzie się dla nich miejsce na stole operacyjnym.

Nie wierzę, że winę za taki stan rzeczy ponoszą źli lekarze, wredne pielęgniarki czy urzędnicy, którzy podkradają pieniądze emerytom. Narracja tego typu przypomina mi o aferze mięsnej i haniebnym, pokazowym procesie śp. Stanisława Wawrzeckiego, z którego władza ludowa zrobiła kozła ofiarnego, rzekomo odpowiedzialnego za nieudolność socjalistycznej gospodarki. Bo choć we wszystkich grupach, od których zależy stan naszego państwa, znaleźć można jednostki zdemoralizowane, to nie mają one takiej siły przebicia, by kreować problemy w skali makro. Czasy się zmieniają, jedna ekipa przekazuje władzę kolejnej, jedni umierają, a drudzy się rodzą. A problemy z emeryturami i służbą zdrowia są nieubłaganie statyczne. Widocznie to system, który jest z gruntu nieodpowiedni, jednych ludzi demoralizuje, a innym wiąże ręce i uniemożliwia podjęcie stosownych działań – w tym stosownych reform.
Polska potrzebuje znacznie poważniejszych zmian. Życzę politykom odwagi, by reformatorski szlak rozpoczęli od zmian kluczowych – systemowych, a nie kosmetycznych. Redukcja poselskich i senatorskich wynagrodzeń mieści się akurat w tej drugiej kategorii.

Może spodoba Ci się również...