Kult nieporadności

Autor: Wiktor Gonczaronek
Korekta: Mateusz Błaszczyk

Uwaga redakcji: niniejszy felieton to autorskie rozważania publicysty. Autor przedstawia tutaj własne przemyślenia, a artykuł nie musi reprezentować oficjalnego stanowiska portalu Obiektywizm.pl. Czytelników zachęcamy do dyskusji.


Czasy studenckie to jeden z lepszych etapów życia okres beztroskich zabaw i swobodnego rozwijania zainteresowań. Niby człowiek jest ograniczony budżetem, ale zazwyczaj, jak dobrze pokombinuje, to i opłaci pokój, i zje coś więcej jak ryż z keczupem, i piwa się napije. Ba, mało tego, czasami uda się w ramach koła naukowego znaleźć finansowanie dziwnych pomysłów.

Jaki ma to związek z tytułem niniejszego artykułu? Zanim do tego przejdę, chciałbym zacytować wpis na Twiterze działaczki SLD: https://twitter.com/JKlimasara/status/1269350505563795457

Pewien użytkownik w odpowiedzi na jej wiadomość o różnicy w wynagrodzeniach kobiet i mężczyzn napisał: Nie wiem, kto tak postrzega temat. Gdy miałem firmę, kobiety należały do lepiej zarabiających. Po prostu dobrze pracowały. Jaka była reakcja? Miałeś firmę? Wow, a o uczciwej pracy nie myślałeś?”.

To, że przedsiębiorcy okradają pracowników, to tak oklepana retoryka lewicy, że szkoda się nią zajmować. Interesujące jest jednak to, kiedy taki zarzut pada z ust osoby, która jakiś czas wcześniej stwierdziła, że nigdy nie pracowała i że jest z tego dumna. Mamy więc z jednej strony człowieka, który posiada pewien bagaż doświadczeń życiowych, pracy z ludźmi, z drugiej zaś dziewczynę, której osiągnięcia sprowadzają się do bycia w partii politycznej i zdobywania polubień zdjęciami pośladków na Instagramie.

Inna znamienna sytuacja to moment składania oświadczeń majątkowych, kiedy okazało się, że posłowie partii Razem mają 20 000 zł oszczędności (razem). Zaznaczę od razu: zdaję sobie sprawę z tego, że są sytuacje życiowe, takie jak ciężkie choroby, które skutecznie uszczuplają budżet. Nie każdy musi też być milionerem: może na przykład realizować się w swojej pasji, która daje mu niskie przychody. Niemniej nieposiadanie środków wystarczających do przeżycia przynajmniej od jednego do trzech miesięcy to nie jest powód do dumy, a do uzupełnienia wiedzy z zakresu finansów osobistych. Ile czasu będzie w stanie przeżyć sześć osób z tak niskim budżetem? Odpowiedź na to pytanie (jak i możliwość powyzłosliwiania się) zostawiam czytelnikowi.

Swoją drogą: nie jest to wyłącznie problem lewej strony sceny politycznej. PiS atakował nie tak dawno marszałka Grodzkiego za to, że jest bogaty. Nie znam się na medycynie, ale wydaje mi się, że przełożenie płuc z jednego człowieka do drugiego to nie jest coś, co się robi od razu po studiach. Z tego też powodu powinna być odpowiednio wynagradzana i stawiana jako przykład do naśladowania, a nie krytykowana.

Dla porównania: marszałek Sejmu pani Witek posiadała odziedziczone mieszkanie i 1200 zł na koncie. Jasne: biedni też mają święte prawo kandydować. Nie zależy mi na tym, żeby posłowie byli bogaci, zwłaszcza że można dużo zarabiać i wykazywać się brakiem roztropności. Istotne jest to, że jeśli już ktoś musi zarządzać losami 35-milionowego kraju, to wolałbym, żeby to była osoba zaradna życiowo, nawet jeśli ma skromne możliwości finansowe. Innymi słowy: nie jest takim bezrobotnym studentem.

Nie chodzi nawet o faktyczne posiadanie ważnej legitymacji ani o nieposiadanie pracy. Ba student może być bardziej przedsiębiorczy niż niektórzy posłowie (a jak jest pracowity, to może w tej dziedzinie pobić całą partię). Przypomnijmy sobie jednak opis życia studenckiego z początku. Bezrobotny student to dla mnie pewien sposób myślenia nieprzejmowania się tym, że żyje się od pierwszego do pierwszego, nieposiadanie zobowiązań większych niż czynsz czy nieposiadanie poważnej pracy. Dla takiej osoby absolutnie dopuszczalną sytuacją jest taka, w której [zacytuję mojego kolegę]: na uczelni myślą, że jesteś w pracy, w pracy myślą, że jesteś na uczelni, a ty leżysz naj***ny w domu. Ryzyko utraty źródła dochodu nie jest groźne, bo można pójść do innego McDonalda, nie ma się wysokiej pozycji, którą można stracić, nie ma się rodziny na utrzymaniu. Dojazdy do pracy? Absolutnie OK, jeśli musimy się męczyć rowerem godzinę w jedną stronę albo czekać 30 minut na przesiadkę. Po prostu czas takiej osoby jest tak mało warty, że nie jest to problem.

Przy czym nie krytykuję tu studentów jako takich. Byłem w tym miejscu w życiu, doświadczyłem tych rzeczy, było fajnie. Do dziś z rozbawieniem (ale i ulgą) wspominam kilkunastogodzinne podróże pociągiem w korytarzu czy zasuwanie w deszczu na rowerze do pierwszej pracy.

Problem pojawia się, kiedy takie osoby swój analfabetyzm finansowy i brak zaradności będą uważały za stan pożądany. Ot, wzorem Jasia Kapeli będą zupełnie poważnie twierdziły, że mieszkanie studenckie, gdzie na osobę przypada 15 metrów kwadratowych, to szczyt dopuszczalnego luksusu. To jest właśnie Justyna Klimasara, która chociaż nigdy nie miała poważnej pracy ma czelność krytykować przedsiębiorcę dającego pracę innym. To jest pani Witek i inni. Skrzykną się z innymi bezrobotnymi studentami i założą kult nieporadności.

Czym charakteryzuje się to zjawisko? Przede wszystkim unikaniem jakichkolwiek zobowiązań. Nie powiem, że tylko poważna praca uszlachetnia czy że posiadanie dzieci to wyznacznik bycia lepszym. Absolutnie nie. Ale daje nieco inną perspektywę na życie, której bezrobotni studenci nie chcą uszanować.

Niby chciałoby się takiego człowieka zbyć stwierdzeniem idź być pierdołą gdzie indziej, ale niestety tacy ludzie mają zaskakująco dużo do powiedzenia. Być może właśnie przez to, że nie mają zobowiązań, mogą sobie pozwolić na chodzenie na każde konsultacje społeczne prowadzone w godzinach pracy i postulowanie wydzielania pasów rowerowych na ruchliwych wylotówkach z miast (pozdrawiam Poznań). Zupełnie swobodnie ignorują potrzeby tych, którzy mają inny tryb życia i nie mogą sobie pozwolić na pewne luksusy, takie jak niepunktualny dojazd.

Czym takie podejście grozi, widzieliśmy ostatnio, kiedy spowolnienie gospodarcze nałożyło się na wybuch epidemii i kaleką reakcję rządu, który z dnia na dzień kazał pozamykać miejsca pracy i firmy. Nie twierdzę, że każdy, kto znalazł się w trudnej sytuacji, myślał w perspektywie jednej wypłaty albo jednej faktury od klienta (bo niestety przedsiębiorców też ten problem dotyczy), ale istotne jest to, że wiele osób pozwoliło sobie na komfort bycia bezrobotnym studentem i sprzedawało swój przyszły komfort finansowy i psychiczny w zamian za tymczasowy komfort materialny.

Co więcej jeśli ktokolwiek stwierdzi, że nie chce być zależny, automatycznie staje się wrogiem bezrobotnych studentów. Nie powiedzą oni: to dobrze, że się rozwijasz, szanujemy to i chcemy, żebyś nadal to robił, ale uważamy, że pomoc najmniej zaradnym jest równie ważna. Nie. Każdy, kto zrobił coś więcej, staje się obiektem zawiści, bo nie daje się łatwo kontrolować. Takiej osobie nie da się łatwo wmówić, że osiągnięcie czegokolwiek nie jest efektem ciężkiej własnej pracy, tylko wyzysku albo innego idiotycznego powodu, takiego jak bycie białym mężczyzną (serio, to z wątku pani Justyny: https://mobile.twitter.com/SebaGalecki/status/1269588094145134600). Możesz pochodzić z patologicznej, biednej rodziny i wyrwać się z tego. Jeśli masz nieodpowiednie zdjęcie profilowe, trafiasz do szufladki wróg. To łatwe i wygodne wytłumaczenie dla bezrobotnych studentów na pytanie, dlaczego niczego nie osiągnęli. Niestety, nie wytrzymuje zderzenia z rzeczywistością.

Podsumowanie

Patrząc z boku, możemy odnieść wrażenie, że kult nieporadności to nobliwa postawa skupiona na niesieniu pomocy innym, pokrzywdzonym przez los. W istocie jest to bardzo egocentryczne podejście (w pejoratywnym znaczeniu), które polega na obarczaniu swoimi problemami innych zaradnych ludzi. Bezrobotni studenci potrzebują pracujących absolwentów, choć bardzo nie chcą się do tego przyznać. Dzieje się tak z dwóch powodów: potrzeby znalezienia żywiciela i potrzeby znalezienia kogoś, kogo można byłoby obarczyć odpowiedzialnością za własne nieudacznictwo.

Chciałbym, żeby kult nieporadności doczekał się należytego napiętnowania. Unikanie wyścigu szczurów i życie w zgodzie ze sobą jest postawą godną pochwały. Promowanie nieodpowiedzialności i utrudnianie życia tym, którzy chcą osiągnąć coś więcej, powinno być powodem do wstydu. Granica między tymi dwoma postawami jest dość cienka, ale wyraźna.

Może spodoba Ci się również...