Kara dla Urbana

Przed kilkoma miesiącami głośna była sprawa Jerzego Urbana, który został skazany (na szczęście nieprawomocnie) na zapłacenie 120 tysięcy złotych kary i kolejnych 28 tysięcy kosztów sądowych za opublikowanie w swoim czasopiśmie „Nie” karykaturalnego obrazu Jezusa. Środowiska okołolewicowe, w takim najbardziej potocznym rozumieniu, które zazwyczaj cieszą się z ograniczania czyjejś wolności słowa, teraz dostały kociokwiku – wyjątkowo słusznie – a środowiska okołoprawicowe ucieszyły się z „dowalenia” temu „Goebbelsowi stanu wojennego”.

Ten dość łagodny jak na antyklerykalne standardy obrazek, który jakoś wyjątkowo nie odnosił się do tematyki seksualnej, fekalnej czy monetarnej, obraził rzekomo „uczucia religijne” chrześcijan. Można oczywiście zrozumieć oburzenie ludzi pobożnych, traktujących to jako bluźnierstwo, i nie widzę w nim niczego zabawnego. Wyśmiewanie czyjejś pokojowej i zdecydowanie cywilizacjotwórczej religii jest dziecinadą, humorem najniższych lotów, i często wynika z jakichś kompleksów, bo ludzie o zdrowym poczuciu własnej wartości nie czują potrzeby pochylania się nad rzekomo głupszymi od nich, ale ludzie mają prawo do dokonywania czynów, które odbieramy jako niesmaczne.

Powiedzmy sobie szczerze. Samo to sformułowanie „obraza uczuć religijnych” jest kretyńskie. Jak można obrazić uczucia? Mają jakąś samoświadomość i własną osobowość? Można co najwyżej znieważyć konkretnych ludzi i plucie na czyjąś religię może jak najbardziej być taką zniewagą, ale co to właściwie jest zniewaga? Czy skoro nasz dobry kolega nie obrazi się za zwrócenie się do niego „Gruby”, to możemy tak samo powiedzieć do obcego mężczyzny w autobusie? Raczej nie. Widać zatem, że każdy ma inną wrażliwość i o tym, co jest obrazą, decyduje kontekst, na który składają się miejsce, czas, bezpośrednia przeszłość czy relacje między osobą mówiącą a osobą słuchającą. Przy siedmiu miliardach ludzi tworzy to olbrzymią liczbę potencjalnych kombinacji. Można obrazić czymś rzeszę ludzi, a nie będzie to obraźliwe dla innej grupy. „Nie spotkamy wszystkich ludzi z całego świata i nie mówimy we wszystkich językach” – może mi ktoś odpowiedzieć. Jest to prawda, ale nawet jeśli z siedmiu miliardów zejdziemy do 40 milionów Polaków, to nadal jest to zbyt duża liczba, aby ustalić jakieś ogólne zasady co do tego, „co obraża”. Tym bardziej, że jest wiele osób, które nawet w kontekście agresji i próby poniżenia czy znieważenia, nie unoszą się gniewem i nie cierpią, bo biorą radykalną odpowiedzialność za swój stan emocjonalny. Nawet jeśli to mniejszość, to ta mniejszość pokazuje, że jest to możliwe, dlatego może – zamiast płakać i prosić państwo o ukaranie kogoś z „niewyparzoną gębą” – łatwiej byłoby po prostu… dorosnąć?

 

Ostatnio podobna sytuacja miała miejsce ze znanym publicystą Stanisławem Michalkiewiczem, który skomentował wielomiesięczne więzienie 13-latki i zarządzenie dla niej miliona złotych odszkodowania w taki sposób, że wiele osób mogło zrozumieć wypowiedź jako porównanie ofiary do prostytutki. Nie wnikając w to, czy faktycznie doszło do takiego porównania, bezsprzecznie można stwierdzić, że Michalkiewicz mówił w tym komentarzu o prostytucji, co było bardzo nie na miejscu. Słowa redaktora świadczyły o zerowej empatii, a towarzyszący im rubaszny śmiech nie pozwolił na skuteczną obronę pt. „komentuję sam precedens, a nie sprawę tej konkretnej 13-latki”. No i znowu. Nawet jeśli było to niewłaściwe, to Michalkiewicz miał prawo do swojej niesmacznej wypowiedzi, więc przerażające były głosy internautów, którzy wyrażali nadzieję na zasądzenie mu jakiejś kary czy odszkodowania na rzecz dziewczynki.

Dlaczego przerażające? Przecież ludzie mają prawo bronić swojej godności w sądzie, powiecie. Cóż – nie do końca. W świetle prawa polskiego oczywiście tak, ale czy tak powinno być? Zastanów się uważnie, Czytelniku. Sędzia, który nie jest przecież robotem i ma swoje przekonania polityczne, a sam pracuje dla struktur państwowych, arbitralnie orzeka, że jedna z milionów sytuacji kogoś znieważyła. Następnie stosuje przymus wobec osoby, która nie miała szczęścia, aby rozeznać się w tym, czym jest właściwa wypowiedź, odpowiednio delikatna i adekwatna. To możesz być ty albo ktoś z twoich bliskich – a może nawet twoje dziecko, jeśli faktycznie obracasz się tylko wśród elokwentnych dyplomatów z właściwym wyczuciem. Co więcej – ta arbitralność sędziego pozwoli mu na karanie za wypowiedzi, które w ogóle nie są obraźliwe, a po prostu niepoprawne politycznie czy niewygodne dla grupy, którą popiera. Widać to na zachodzie, w Polsce było parę podobnych zdarzeń – i widać to w przypadku Urbana, który został ukarany bardzo surowo za coś o bardzo niskiej szkodliwości, bo przecież nikt nie każe chrześcijanom czytać „Nie”.  Wolność słowa wymaga absolutnej wolności wypowiedzi. Tutaj nie ma żadnego „złotego środka” i odwoływanie się do „zdrowego rozsądku” nie jest najlepszym pomysłem, bo ludziom zaangażowanym ideowo zazwyczaj brak nawet chorego rozsądku.

Może spodoba Ci się również...