Zgoda zamiast polityki
Politykę postrzegam jako korumpujący kompromis ze złem – zalegalizowanie i wybielenie jego części. Osoby nie należące do wąskich kręgów władzy, godząc się na budowanie relacji w oparciu o politykę, podejmują naiwną próbę oswojenia tego zła.
Polityka to działalność polegająca na stosowaniu przymusu w celu określania i zaprowadzania porządku społecznego. Przymus poza kontekstem politycznym jest powszechnie (i moim zdaniem słusznie) uważany za zachowanie złe lub niepożądane. Jeśli sprzeciwiamy się przymusowi w codziennych relacjach międzyludzkich, to również przymus stosowany w polityce i będący jej nieodłącznym atrybutem powinien zostać uznany co najmniej za jej skazę – nawet jeśli istnienie polityki uważamy za nieuchronne. Polityka kształtuje podwójne standardy – stanowi narzędzie zamiany szkodliwego i niepożądanego w sprawiedliwe i praworządne. Domyślnie niedozwolone zachowania – takie jak grożenie przemocą, podporządkowywanie innych swojej woli, zabieranie cudzych owoców pracy – uzyskują przyzwolenie i usprawiedliwienie po przejściu biurokratycznych procedur.
Aktualna sytuacja w Polsce skłania do refleksji nad ilością energii przeznaczanej na prowadzenie konfliktów politycznych. Czy polityka sprzyja zgodzie? Czy da się osiągnąć zgodę w ramach polityki?
We współczesnej polityce zgoda funkcjonuje w ramach grup interesu – i zwykle dotyczy ograniczonego zakresu wspólnych postulatów. Trudno oczekiwać szerszego upowszechniania się zgody w polityce. Przymus i zgoda wzajemnie się wykluczają. Polityka funkcjonuje w danej dziedzinie na skutek założenia, że występuje tam konflikt interesów wymagający zastosowania przymusu. Zgoda czyni politykę zbędną – jeśli więc postulujemy zgodę, dążmy do tego, by pojawiała się ona zamiast polityki, a nie w jej ramach.
Pora rozejrzeć się wokoło. Wielu ludzi uznało nieuchronność zła i zawarło wspomniany na wstępie kompromis. Przystało na politykę – obietnicę, że będziemy doznawać tylko zła unormowanego i ostemplowanego. Zachęcam więc do zastanowienia się nad tą kwestią oraz do przeanalizowania efektów tego powszechnego przyzwolenia. Podzielę się też w tym tekście swoimi przemyśleniami i nakreślę zarys strategii tytułowego zastępowania polityki zgodą. Sama moja diagnoza może się wydać pesymistyczna, ale to tylko jedna strona medalu. Życie składa się przecież z wielu pozytywnych aspektów i nie powinno się o tym zapominać – zwłaszcza podczas analizy aspektu negatywnego.
Ludzie mają potencjał do tworzenia wartościowych relacji oraz inicjatyw. Postęp gospodarczy i edukacyjny doprowadził do ogromnej poprawy standardu życia. Są aspekty naszych relacji społecznych, które pozwalają nam z nadzieją patrzeć w przyszłość i przede wszystkim pomagają nam żyć tu i teraz. Mamy mnóstwo powodów do optymizmu – ale warto też zachować czujność. Na te same aspekty chętnie powołają się zawodowi politycy i przypiszą zasługi sobie lub organizacji, z którą się utożsamiają – partii, rządowi lub państwu. Zauważmy jednak, że ten wartościowy i produktywny potencjał ludzki nie jest nieodzownie związany z przymusem, nie stanowi więc istoty polityki – a to na niej mieliśmy się skupić.
Jeśli przyjrzymy się samej polityce, zobaczymy relacje władzy. Zobaczymy siłę, która zarządza produktywnym potencjałem lub go wykorzystuje, ale nigdy go nie tworzy. Ten potencjał w nas był, politycy użyli jedynie przymusu do ustalenia, jak go wspólnie wykorzystać, tworząc konflikt pomiędzy zwolennikami obranego rozwiązania i przymusowo opłacającymi je przeciwnikami. Te same zasoby mogły zamiast tego zostać wykorzystane na większą liczbę projektów, bardziej dopasowanych do preferencji opłacających je osób. Polityka stoi więc w oczywistej opozycji do rozwiązań bardziej rozproszonych oraz do relacji dobrowolnych, których sformalizowaną postacią są kontrakty, a niesformalizowaną np. zgoda ustna lub spontaniczne, milczące współdziałanie. Różnego rodzaju dobrowolne organizacje i inicjatywy stanowią konkurencję dla środków politycznych, a proporcja pomiędzy ich wpływem na stosunki międzyludzkie ulega zmianie. Zawodowi politycy mają interes w poszerzaniu swych kompetencji, więc większość z nich argumentuje za koniecznością stosowania środków politycznych. Polityka wkracza w coraz mniej kluczowe dziedziny życia (sprawy niezwiązane z bezpieczeństwem, przetrwaniem i zażegnywaniem konfliktów, takie jak kultura, rozrywka, organizacja loterii), w których coraz trudniej usprawiedliwić zasadność stosowania przymusu. Nie przeczę, że polityka odpowiada również na bardziej podstawowe potrzeby (np. ustalenie zasad współżycia, koordynacja wykorzystania zasobów) – uważam po prostu, że jest to tylko jedna z możliwych odpowiedzi, a do tego obarczona fundamentalną wadą. Warto więc dążyć do zastępowania środków politycznych rozwiązaniami dobrowolnymi.
Nasza obecna sytuacja to w dużej mierze efekt procesu odwrotnego oraz powiązanych z nim tendencji centralizacyjnych. Demokracja parlamentarna nie radzi sobie z ujarzmianiem aparatu władzy, a jego oddalanie się od jednostek obniża przeciętny wpływ człowieka na własne życie.
Aktualnie polityka najczęściej polega na wtłaczaniu milionów ludzi o odmiennych preferencjach do wielkich anonimowych zbiorowości i zmuszaniu ich, by w niezliczonej ilości kwestii wypracowywali jedno wspólne rozwiązanie.
Podejmowanie decyzji na poziomie tak odległym od jednostki jest zbędne i szkodliwe. Zdecydowana większość sytuacji, w których konieczny jest kompromis pomiędzy preferencjami różnych osób, może być z powodzeniem rozwiązywana na szczeblu lokalnym. Jako uniwersalne normy współżycia lub, jeśli ktoś woli, powszechnie obowiązujące prawo w zupełności wystarczy zasada nieagresji. To ona stanowi podstawowy wyznacznik cywilizowanych relacji – upowszechnianie prymatu tej zasady uważam za wartościowy cel. Do tego nie jest potrzebna polityka. Wprost przeciwnie – ta zasada wyklucza politykę, wyznaczając jako cel eliminację przymusu, a nie budowanie na nim relacji.
Minimalizując wpływ polityki, możemy zatem kierować się ku dobrowolności lub decentralizacji. Sprawy osobiste najlepiej pozostawić w gestii jednostki. Bliższe relacje, szczególnie pomiędzy mieszkańcami różnych regionów, mogą być regulowane umowami, w których wyznaczany jest arbiter rozstrzygający ewentualne nieporozumienia. Konflikty pomiędzy osobami niezwiązanymi umową mogą być rozwiązywane z pomocą lokalnej społeczności, na możliwie jak najniższym szczeblu.
Przywrócenie decyzyjności samym zainteresowanym to szansa na ogromne korzyści. Uszanujemy swoje różnice i postawimy na różnorodność. Ułatwimy ludziom łączenie się w grupy o podobnych preferencjach, dążąc jednocześnie do tego, by nikt nie był zmuszany do uczestniczenia w projektach, których nie popiera. Stworzymy też warunki pozytywnej konkurencji, dzięki której osoby niezdecydowane będą mogły porównać realne, a nie hipotetyczne efekty różnorodnych rozwiązań i zasilać swoim zaangażowaniem te, które bardziej im odpowiadają.
Tak bym w uproszczeniu nakreślił swoje pozytywne postulaty – kierunek, który według mnie warto obrać, aby dążyć do dalekosiężnego celu zastąpienia polityki zgodą. Celowo pisałem wyżej o decyzyjności w tak ogólny sposób, nie odwołując się do konkretnych dziedzin życia, w których jest ona wykorzystywana – chodzi mi o wszystkie dziedziny, w których polityka ma obecnie jakikolwiek udział w procesie decyzyjnym. Nie jesteśmy na nią skazani. Można ją zastępować relacjami innego rodzaju – i warto to robić.
Póki co ludzkość kontynuuje swój fatalny błąd i ogranicza produktywny potencjał, zastępując dobrowolność polityką. Tworzymy relacje władzy, które aż proszą się o nadużycie, i płacimy wykorzystującym je politykom za upewnianie nas, że to jedyna droga. Wybaczamy im wiele nieczystych zagrań w imię zaakceptowanego i ostemplowanego mniejszego zła.
Tymczasem polityka to arena niekończących się kłótni o sprawy, które można zorganizować bez jej udziału. Politycy pięknymi przemowami zachęcają nas do krzywdzącego ujednolicania tam, gdzie lepiej rozejść się w zgodzie i szacunku, pozostawiając sobie nawzajem przestrzeń do różnorodnych działań. Piękne hasła o jedności nie zrównują magicznie naszych poglądów. Preferencje mamy wciąż różne, a próby sztucznego jednoczenia tylko pogłębiają podziały, bezpośrednio nastawiając nas przeciwko sobie. Polityczny projekt zakłada wygraną i przegraną stronę – jeśli nie chcemy, by to nas podporządkowano, musimy dążyć do podporządkowania innych – walczyć o to, by właśnie nasze rozwiązanie uzyskało ustalony przywilej. Efekt widzimy – to społeczeństwo targane sztucznymi konfliktami, z łatwością wykorzystywanymi przez sprawnych politycznych manipulatorów w myśl powiedzenia „gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta”.
Szukajmy dziedzin życia, w których możemy zmienić założenia. Uznanie, że da się jednocześnie realizować różne rozwiązania, wspierane zaangażowaniem, czasem i środkami tylko zainteresowanych nimi osób, to powrót do sytuacji win-win – rezygnacja z wyłaniania przegranych, których siłą zaangażuje się w nieodpowiadający im projekt. Zgoda pomiędzy jednostkami staje się dzięki temu mniej zależna od zgodności ich preferencji.
Sprawa jest poważna i budzi wiele emocji. Pozwolę więc sobie na mocne, ale szczere słowa: jeśli ktoś nie dostrzega tego zła lub błędu, leżącego u podstaw polityki, to najprawdopodobniej jest to rezultatem naiwności albo wyparcia. Chętnie zapoznam się z jakąś argumentacją w obronie metod politycznych – dotychczas jednak żadna mnie nie przekonała. Możemy przecież obserwować ich aktualne efekty oraz studiować przeszłe. Możemy analizować zasadność i potencjalną skuteczność metod politycznych od strony teoretycznej – zapoznawać się z rozważaniami innych lub czynić własne. Alternatywne projekty istnieją i niejeden jest bardziej przekonujący niż obecnie stosowane rozwiązania.
Jeżeli dostrzegasz w polityce wymienione przeze mnie skazy, to nawet jeśli uznajesz ją za zło konieczne, możesz konsekwentnie sprzeciwiać się poszerzaniu przez nią wpływów. Możesz opowiadać się za jej ograniczaniem tam, gdzie tylko jest to możliwe. Możesz uodparniać się na mamienie kuszącym Cię projektem, który zostanie zrealizowany kosztem niezadowolonych, nie popierających go osób. Możesz kształtować rzeczywistość na drodze relacji dobrowolnych, pozapolitycznych.
Możesz również popierać decentralizację. Jeśli uważasz, że pewna porcja polityki jest nieunikniona, minimalizowanie jej wpływów może postępować dzięki rozdrabnianiu się milionowych państw na małe, suwerenne regiony, które mogą ze sobą współpracować dzięki handlowi i dobrowolnym sojuszom (np. defensywny sojusz militarny). Na poziomie ich wzajemnej relacji polityka jest wtedy zastępowana fundamentem nieagresji, na którym można budować głębsze relacje za pomocą kontraktów. Ta porcja polityki, którą uważasz za nieuniknioną, powinna więc domyślnie pojawiać się na najniższym możliwym szczeblu, angażując w pierwszej kolejności rodzinę, sąsiadów lub lokalną społeczność. Konsekwentne zastosowanie tych założeń powinno ostatecznie doprowadzić do uznania, że chętne i ambitne osoby mogą z powodzeniem wykonywać w swoim imieniu wszystkie funkcje polityczne. Każda z takich osób stanowiłaby w pewnym sensie autonomiczne jednoosobowe państwo, tworzące i regulujące swoje relacje zewnętrzne drogą handlu, dyplomacji, kontraktów i w ostateczności siły – tak jak obecne państwa. Minimalizowanie środków politycznych polegałoby w takim ujęciu na zwiększaniu skuteczności dyplomacji i zapobieganiu użyciom siły.
Jest oczywiście również możliwość, że już uważasz politykę za zło niekonieczne. Jeśli tak jest, to chyba rozumiesz, czemu zwracam się do Ciebie na samym końcu. W tym miejscu mogę bowiem zamknąć swoją argumentację. Pozostaje mi jedynie wyrazić zadowolenie, że też popierasz dobrowolne relacje. Niezależnie od rozmiaru różnic w naszych preferencjach, w dziedzinie polityki różnią nas już co najwyżej szczegóły.