Zakazane poglądy

Niektórym ludziom kuszący wydaje się pomysł, aby zakazać głoszenia niebezpiecznych poglądów pod groźbą kary. Ten stan rzeczy ma odzwierciedlenie w polskim prawie – np. artykuł 256 kodeksu karnego zakazuje propagowania faszystowskiego lub innego totalitarnego ustroju państwa.

Postaram się przeprowadzić analizę wybranych aspektów takiego pomysłu. W tekście tym wykluczę przypadki grożenia przemocą bądź jej zlecania – tu bowiem rzeczywiście są podstawy, by użyć siły obronnej. Pisząc o propagowaniu poglądów, będę zatem miał na myśli jedynie zachowania precyzyjnie opisane tym określeniem, czyli takie, z którymi nie idą w parze żadne groźby lub inne agresywne działania.

Nie będę skupiał się na etycznych podstawach postulatu karania siłą za głoszenie poglądów. Zaznaczę jedynie, że są one wątłe. Promowanie pewnych poglądów można uznawać za niemoralne (sam podzielam takie zdanie), jednak nie ma tu jeszcze etycznych podstaw do użycia siły. Właściwą karą za propagowanie nieodpowiednich poglądów mogą być inne nieagresywne zachowania wymierzone w głoszącą je osobę – np. potępienie (słowa przeciwko słowom) lub ostracyzm. To osoba inicjująca przemoc przenosi konflikt na dużo wyższy poziom i, łamiąc fundamentalną dla cywilizowanych stosunków zasadę nieagresji, dopuszcza się o wiele bardziej niemoralnego czynu. Zaatakowana osoba ma moralne prawo się bronić, nawet jeśli głosiła bulwersujące poglądy (nie realizując ich).

Podczas egzekwowania omawianego zakazu łamana jest również zasada domniemania niewinności. Podstawowym celem prawa powinna być ochrona przed agresją – w tym przypadku bronimy się więc jedynie przed domniemanym przestępstwem. Zabieg retoryczny, polegający na nazwaniu przestępstwem już samego głoszenia poglądów, nie jest w stanie zaciemnić tego faktu.

Uważam zatem, że człowiek popierający użycie siły w celu ukarania za głoszenie poglądów osób, które nie dopuściły się żadnej przemocy (ani nią nie groziły oraz jej nie zlecały), automatycznie dyskwalifikuje się jako moralny autorytet, który miałby korygować poglądy innych. W takim przypadku praktyka pokazuje, że poglądy karzącej osoby okazały się bardziej niebezpieczne niż karanej, ponieważ to one doprowadziły do inicjacji przemocy. Z tym podsumowaniem pozostawię etyczny aspekt omawianego problemu.

Nie zamierzam również zagłębiać się w analizę niewątpliwych problemów technicznych omawianego zakazu. Nakreślę je jedynie skrótowo, głównie w formie pytań.

Kto ma wybierać zestaw zakazanych poglądów? Jeśli zakazujemy poglądów propagujących totalitarny ustrój państwa, to czemu nie zakażemy poglądów przyznających państwu jakiekolwiek uprawnienia do inicjowania przymusu? Jeśli bardzo niebezpieczne poglądy są zakazane, to czemu umiarkowanie niebezpieczne poglądy nie miałyby również podlegać karze – odpowiednio mniejszej? Jak upewnić się, że rząd nie nadużyje uprawnienia do zakazywania poglądów, aby umacniać swoją władzę?

Zbyt ambitne podejście do skuteczności omawianego zakazu może łatwo prowadzić do państwa policyjnego. Jeśli ludzie posiadają wolność zgromadzeń oraz mają możliwość zapewnienia sobie sporej anonimowości w internecie, bardzo trudno jest wyegzekwować zakaz propagowania nieodpowiednich poglądów. Potrzebna jest do tego inwigilacja lub poważne ograniczenie swobody komunikacji – również osób nie podzielających i nie propagujących zakazanych poglądów. Angażując spore siły w mozolną walkę ze słowami, marnujemy zasoby, które mogłyby zostać użyte do ochrony ludzi przed faktyczną agresją.

Nie rozwijając nakreślonych wątpliwości, przejdę do sedna tego artykułu. Postaram się przeanalizować możliwy wpływ zakazywania niebezpiecznych poglądów na ich występowanie w objętej takim prawem społeczności oraz na potencjał ich realizacji. Taka analiza wymaga rozważań teoretycznych, jako że nie jesteśmy w stanie oddzielić w przykładach empirycznych efektów samego zakazu od wpływu innych czynników na reprezentowane oraz realizowane w danym społeczeństwie poglądy.

Na potrzeby dalszej analizy przyjmę założenia optymistyczne dla zwolenników wspomnianych sankcji: niech zakazane będą poglądy, które większość ludzi (w tym ja) rzeczywiście uznaje za niebezpieczne – np. totalitarne; niech rząd nie nadużywa swojej władzy i planuje swe działania w taki sposób, by zwolennicy zakazu byli zadowoleni z ilości środków przeznaczanych na jego egzekwowanie oraz z ich ulokowania.

Na początek napiszę, co w uproszczonym modelu dyskusji dwóch osób oznacza zakazanie głoszenia pewnych poglądów. Osoba A głosi poglądy promujące totalitaryzm. Oznajmia osobie B, że chciałaby zdobyć władzę, dzięki której mogłaby w dowolnym momencie wezwać osobę B i zmusić ją do wykonania przeróżnych czynności służących umacnianiu potęgi państwa. Osoba B odpowiada, że A nie ma prawa naruszać jej wolności. B zapewnia również, że będzie się bronić przed taką próbą. A nie rezygnuje jednak ze swojego zdania.

Wprowadzenie zakazu głoszenia poglądu prezentowanego przez A polegałoby na tym, że B zmieniłby swoje stanowisko – zamiast zapewniać, że będzie bronić się przed realizacją poglądu A, zadeklarowałby, że zaatakuje A za samo głoszenie tego poglądu.

Jest to w pewnym sensie intelektualna kapitulacja. Zauważmy, że wprowadzając zakaz, B rezygnuje z przekonania A do zmiany zdania. Chce jedynie, by docierała do niego upiększona wizja rzeczywistości – nie chce otrzymywać informacji, że A posiada totalitarny pogląd. Jest oczywiście szansa, że przyniesie to pewien pozytywny z punktu widzenia B skutek – być może A, nie mogąc głosić swego poglądu, nie przekona do niego innych osób. Zastanówmy się zatem, jak zakaz głoszenia totalitarnych poglądów może wpływać na różne grupy ludzi.

Na jednym krańcu są osoby, którym nie grozi przyjęcie takich poglądów. Osoby, które gruntownie przemyślały tę sprawę lub intuicyjnie unikają tej pułapki. Jaki wpływ może mieć na tę grupę zakazanie promowania totalitaryzmu? Mając na uwadze główny temat tej analizy, musimy uznać ten wpływ za mało istotny – wszak zakaz nie był potrzebny tym osobom, aby same uodporniły się na ten pogląd. Zwolennicy zakazu będą oczywiście zadowoleni, a przeciwnicy nie – więc ogólne zadowolenie będzie zależało w dużej mierze od proporcji pomiędzy tymi frakcjami. Należy jedynie podkreślić, że wśród osób odpornych na dany pogląd mogą być przeciwnicy jego zakazania – np. osoby o poglądach liberalnych, które bronią wolności słowa również swoich przeciwników politycznych, nawet skrajnych.

Poza drugorzędną kwestią zadowolenia lub niezadowolenia z samego faktu istnienia zakazu, nałożone sankcje będą miały jedynie pośredni wpływ na osoby z omawianej grupy. Będzie on zależał od tego, jak wprowadzenie zakazu podziała na inne osoby i wpłynie na ich poglądy – ponieważ powinno się to przełożyć na kształt stosunków społecznych. Pozostaje kontynuować analizę.

Przechodząc na drugi kraniec, przyjrzymy się osobom, które już wyznają totalitarne poglądy. Tu zakaz nie powinien mieć dobrego wpływu – nawet z punktu widzenia przeciwników tych poglądów. Być może część zwolenników totalitaryzmu uda się osadzić w więzieniu – jednak poprzez wprowadzenie zakazu zamknięto dyskusję i zrezygnowano z przekonania takich osób.

Nie poświęcę zbyt dużo miejsca na analizę możliwości resocjalizacji uwięzionych. Jest ona przede wszystkim teoretyczna – więzienia nie bez powodu nazywane są uniwersytetami przestępczości. Gdybyśmy wierzyli w możliwość przekonania tych ludzi, nie musielibyśmy ich zamykać. Stajemy zatem przed wyborem – albo skazujemy niektóre osoby na dożywocie za poglądy (brzmi jak cywilizowany pomysł, nieprawdaż?), albo wypuszczamy ich po pewnym czasie z prawdopodobnie nie mniej niebezpiecznymi poglądami oraz ze słusznym poczuciem doznanej krzywdy (tu odwołuję się do nakreślonego na początku aspektu etycznego) i możliwą żądzą zemsty. Uwolniony więzień, spędziwszy swój czas na uniwersytecie przestępczości, może być już ostrożniejszy i przystąpić do realizacji swoich poglądów w taki sposób, by nie zostać ponownie zamkniętym za samo ich głoszenie. Odsuwamy zatem problem w czasie, by niedługo przyjąć go z powrotem wraz z odsetkami. Wtrącanie ludzi o niebezpiecznych poglądach czasowo do więzienia to w pewnym sensie powiększanie swojego bezpieczeństwa na kredyt i rezygnacja z faktycznej pracy na jego rzecz. Ogłaszanie upadłości może okazać się bolesne.

Pomiędzy dwoma wymienionymi dotąd krańcami znajduje się najistotniejsza grupa – osoby, które nie podzielają zakazanych poglądów, ale które mogłyby je przyjąć. Dla nich dyskusja jest otwarta. Jaki sens ma zatem sięgnięcie po pozamerytoryczny argument siły? Jako że zakazane poglądy muszą być określone w skodyfikowanym prawie, trudno jest zakładać, że dzięki zakazowi, ktoś nie dowie się o ich istnieniu. Takie stanowisko w połączeniu z wymogiem znajomości prawa byłoby wewnętrznie sprzeczne.

Dzięki zakazowi ktoś może mieć ograniczony dostęp do argumentów za totalitaryzmem, co rzeczywiście należałoby zapisać po stronie potencjalnych zalet zakazu, przynajmniej dopóki analizujemy jego efektywność, a nie aspekt etyczny. Być może strach przed karą spowoduje, że mniej osób będzie głosić zakazane poglądy. Trudno jednak zakładać, że ich liczba zmniejszy się do zera – szczególnie, że można po prostu propagować te poglądy ostrożniej. Jeśli więc argumentacja na ich rzecz pojawi się – np. w internecie – urok zakazanego owocu może skusić więcej osób, by się z nią zapoznały. Trudno więc jednoznacznie ocenić efekt zakazu na rozprzestrzenianie się danych poglądów. Sankcje mogą demotywować dostawców, ale motywować odbiorców. Informacje i idee nie są dobrami rzadkimi, więc zmniejszona liczba źródeł jest w stanie zaspokoić zwiększoną liczbę konsumentów.

Jeśli władza będzie coraz bardziej starała się zaklinać rzeczywistość, wróci groźba powołania państwa policyjnego, czyli kuriozalny pomysł, że dla obrony przed totalitaryzmem potrzebny jest nam poważny krok w jego stronę. Jak bowiem w dzisiejszych czasach zapewnić, by dane poglądy nie były propagowane? Bez wprowadzenia powszechnej inwigilacji lub ogromnych ograniczeń swobody komunikacji, władza musi pogodzić się z tym, że zakazane poglądy technicznie mogą być głoszone i można jedynie dążyć do jak najskuteczniejszego karania ich propagatorów po fakcie.

Przyjęliśmy, że rząd nie nadużywa swojej władzy, musimy więc odrzucić pomysł wprowadzenia państwa policyjnego. Doprecyzujmy zatem założenia i przeanalizujmy sytuację, w której osoba A głosi zakazane poglądy i zostaje za to ukarana dopiero po fakcie.

Rozpatrzmy ponownie trzy podstawowe możliwości. Pierwsza możliwość związana jest z osobą B, której nie przekonała argumentacja A. Zakaz oraz kara prawdopodobnie tego nie zmieniły. Z drugiej strony mamy osobę C, która została przez A przekonana. W jej mniemaniu A został więc skazany za głoszenie słusznych poglądów. To raczej nie skłoni C do zmiany zdania. Zamiast tego mamy przyczynek do radykalizacji C oraz innych nieuwięzionych osób o podobnych poglądach.

Jest jeszcze osoba D, która wie o istnieniu zakazanych poglądów, wysłuchała argumentacji A i nadal jest niepewna. Głównie o nią toczy się walka. Co nam da użycie siły przeciwko głoszeniu tych poglądów? Jeśli były one dla D w jakimkolwiek stopniu atrakcyjne, takie działanie prędzej przekona go do ich przyjęcia niż odrzucenia – jako że użycie siły jest intelektualną kapitulacją. Może ono jedynie doprowadzić D do wniosku, że na razie takie poglądy należy rozpowszechniać ostrożnie1. Jeśli zatem użycie siły ma go przekonać do któregoś stanowiska, to prędzej do tego, którego zwolennicy pozostali przy argumentach merytorycznych. Nieważne, że były one błędne – skoro osoba D była dotąd nieprzekonana, to najwyraźniej nie dostrzegała tych błędów.

Warto zatem zauważyć, że jeśli w społeczeństwie dominuje opozycja do poglądów totalitarnych, to otwarta debata przyniesie więcej dobrego niż agresja wobec osób, które nie podjęły próby wyrządzenia komuś szkody, tylko głosiły głupie poglądy. Jeśli natomiast dominują poglądy totalitarne, naiwnym byłoby przypuszczenie, że w takim społeczeństwie przyjęte zostanie prawo, które zakazuje ich głoszenia – jeśli wolność słowa będzie łamana, to prędzej osób o poglądach antytotalitarnych.

Swoją analizą chciałem pokazać, że ustanowienie zakazu głoszenia niebezpiecznych poglądów ma bardzo wątpliwy sens – nawet jeśli zignorujemy aspekt etyczny i rozważymy jedynie potencjalną skuteczność w ograniczaniu ich wpływu. Obecnie może pojawiać się zwodnicza wizja takiej skuteczności, ponieważ zakazywane są poglądy bulwersujące i marginalne – nie ma jednak przekonujących argumentów za tym, że są one marginalne dzięki zakazowi. To zakaz jest możliwy dzięki temu, że są one marginalne – i wiele osób albo go popiera, albo woli przeznaczać swój czas i energię na cele inne niż walka o wolność słowa osób propagujących totalitaryzm. Rezygnacja z zasad jest jednak niebezpieczna – i nawet jeśli w praktyce jest w tym momencie sporo pilniejszych problemów, to filozoficznie i teoretycznie warto ustosunkować się do tej sprawy. Rządy wykazują stałą tendencję do poszerzania swoich wpływów i bardzo często realizują ten cel stopniowo, zaczynając od skłonienia obywateli do porzucenia słusznych zasad i zgodzenia się na wyjątek, który w założeniu zaszkodzi jedynie osobom budzącym powszechną antypatię. Potem zazwyczaj okazuje się, że wszyscy musimy zostać poddani intensywniejszej kontroli, ponieważ większość zgodziła się, że władza powinna skutecznie wynajdować spośród nas te budzące antypatię osoby.

Przyglądając się stronie etycznej omawianego zagadnienia, dochodzę do stanowiska, że siły można użyć dopiero w obronie przed agresją, czyli w tym przypadku w odpowiedzi na próbę realizacji niebezpiecznych poglądów, a nie na samo ich głoszenie. Analizując potencjalną skuteczność zakazu, zauważam, że jego korzyści sprowadzają się głównie do niesłusznego samozadowolenia jego zwolenników, których jedyną chlubą w tej sprawie może być fakt, że nie przyjęły skrajnie głupiego poglądu. Optując jednak za jego zakazaniem, zdyskwalifikowały się z potrzebnej do przeprowadzenia dyskusji i poparły inne niebezpieczne stanowisko, że za poglądy można karać siłą. W teorii jest to wprawdzie pogląd dużo mniej niebezpieczny od omawianego w przykładach totalitaryzmu, jeśli porównujemy ich pełną realizację. W praktyce okazuje się jednak bardziej niebezpieczny, jako że zakazany pogląd był prawdopodobnie marginalny i w najbliższym czasie niemożliwy do zrealizowania – a postulat jego zakazania jest realizowany i prowadzi do faktycznej agresji2.

O niebezpieczeństwie zakazu świadczy nie tylko łamanie domniemania niewinności osób, które głoszą dany pogląd, wcale go nie realizując. Świadczą o nim również te fragmenty mojej analizy, które wskazywały na wątpliwą skuteczność sankcji, a nawet duże prawdopodobieństwo uzyskania efektu odwrotnego do zamierzonego – powiększenia grona osób wyznających ów pogląd oraz doprowadzenia do ogólnej radykalizacji tego środowiska poprzez wywołanie u jego przedstawicieli poczucia krzywdy i żądzy zemsty. Zakaz jest więc niebezpieczny, ponieważ w praktyce wydobywa niebezpieczeństwo poglądu, który dotąd był niebezpieczny głównie w teorii. O jego małej sile oddziaływania świadczył fakt, że udało się uzyskać przyzwolenie społeczne na jego zakazanie. Gdyby tego przyzwolenia nie było, zakaz albo nie wszedłby w życie, albo i tak pozostawałby w dużym stopniu martwy.

Szkodliwe poglądy należy zwalczać, warto jednak dobrać do tego właściwe środki i samemu nie przejść na stronę (mniejszego) zła. Wiara, że zakaz ich propagowania to zło konieczne, jest w istocie wiarą, że zło jest konieczne. Cywilizowanego świata nie da się osiągnąć niecywilizowanymi środkami.


Bartek Dziewa

1Na przykład wykorzystując luki w prawie. Paragraf 3 wspomnianego art. 256 kodeksu karnego zezwala na prezentowanie treści propagujących totalitarny ustrój w ramach działalności artystycznej, edukacyjnej, kolekcjonerskiej lub naukowej – sam oglądałem nazistowski film propagandowy „Triumf woli” w ramach lektury obowiązkowej na zajęciach z historii filmu. Osoby, które chcą promować nazizm, mogą wyświetlać ten film pod podobnym pretekstem. W takim przypadku oczekiwanie, że organy prawa zaczną kwestionować oficjalnie deklarowane przez organizatorów podobnego seansu intencje, to wkraczanie na coraz bardziej grząski grunt potencjalnych nadużyć władzy.

2W uproszczeniu można powiedzieć, że niebezpieczeństwo poglądu w praktyce odpowiada niebezpieczeństwu, jakie wywołałaby jego realizacja, pomnożonemu przez prawdopodobieństwo tej realizacji. Poglądy totalitarne, wyznawane przez jedną, pozbawioną sojuszników osobę, są w praktyce mniej niebezpieczne niż pogląd wyznawany przez 90% społeczeństwa, zgodnie z którym mogą oni uczynić pozostałym 10% jakąś drobną niesprawiedliwość. Do wniosku tego dochodzimy mimo spostrzeżenia, że w teorii (czyli w oderwaniu od tego, jakie poglądy wyznają członkowie jakiegoś konkretnego społeczeństwa) poglądy totalitarne są o wiele bardziej niebezpieczne od poglądów dopuszczających drobną niesprawiedliwość.

Może spodoba Ci się również...