Religia a uczucia

Uczucia religijne są fenomenem psychologicznym bardzo podobnym do miłości erotycznej – cechują się podobną irracjonalnością, a przy tym wierzący reagują na „obrazę uczuć religijnych” niczym na obelgę rzuconą pod adresem ich ukochanej.

Wydawać by się mogło więc, że nie ma potrzeby toczyć dyskusji na temat cudzej religii, bowiem jest to sfera pozaintelektualna, sfera emocji, przynależna bardziej pierwotnej części ludzkiego mózgu, która następnie ulega wtórnej racjonalizacji, czemu sprzyja zinstytucjonalizowana forma wiary w postaci skodyfikowanych wierzeń religijnych, organizacji i „wiedzy” teologicznej. Spieranie się z wierzącymi o sensowność ich wiary religijnej ma podobnie wiele sensu, co spieranie się z zakochanym człowiekiem w „sensowność” jego uczucia. Z uczuciami się nie dyskutuje racjonalnie – poddaje się im, akceptuje się je jeśli jest się tolerancyjnym człowiekiem, ignoruje, lub zwalcza u innych, lub u siebie – o ile ktoś potrafi unieść się na takie wyżyny samokontroli.

Religia jako taka nie byłaby oczywiście kwestią wartą zastanowienia, gdyby ograniczała się do bycia niegroźnym zestawem skomplikowanych rytuałów i gusła, mającym po prostu poprawić dobrostan psychiczny swoich wyznawców i sprawić, aby jako szczęśliwsi ludzie czynili mniej zła i więcej dobra. Można by wtedy stwierdzić, że wiara religijna jest przydatna i pożądana w wielu przypadkach – zwłaszcza u ludzi o słabo rozwiniętym sumieniu i moralności, którzy bez religijnego straszaka, mogliby mieć trudności z powstrzymywaniem się od stosowania na co dzień przemocy dla zrealizowania własnych celów.

Jednocześnie nie ma powodu aby smucić się szczególnie tym, że ktoś wybiera pozaintelektualną, uczuciową drogę zrozumienia pewnych zjawisk zachodzących w świecie (a głównie w nim samym), dopóki pozostawałaby to jego prywatna, intymna wręcz strefa życia.

Problemy rodzą się, gdy jednak wiara, a za nią religia uzurpuje sobie prawo do formułowania postulatów o naturze politycznej oraz rości sobie wszechwiedzę i dogmatyczną wyższość nad prawdami naukowymi, uznając, że wola „boga” jest ważniejsza od ludzkiego rozumu i wolności. Wówczas religia staje się agresywna i opresyjna, a co gorsza, podobnie jak w toksycznych związkach o naturze miłosnej, jej ofiary najczęściej wykazują objawy tzw., syndromu sztokholmskiego, utrzymując, że powodująca ich cierpienie doktryna religijna jest w istocie dla nich zbawienna i pożądana.

Może spodoba Ci się również...