Paweł i Gaweł

Paweł i Gaweł znali się od dziecka. Urodzili się w tym samym roku, poszli do szkoły w tym samym czasie, uczyli się u tych samych nauczycieli, obaj pochodzili z normalnych, niespecjalnie bogatych, ale i nie bardzo biednych rodzin. Dwójka pozornie przeciętnych chłopaków z pozornie przeciętnego osiedla. Kiedyś Paweł i Gaweł lubili spędzać ze sobą czas, spotykać się, pić piwo, śmiać się razem. Ale kiedy weszli w dorosłe życie − ich drogi się rozeszły.


 

Poniedziałek, godzina 7 rano. Dzwoni budzik Pawła. Chłopak wstaje pełen dobrych myśli − dzisiaj zaczyna nową pracę w firmie, którą od dawna cenił i szanował. Jest zadowolony, że udało mu się przejść niełatwą rekrutację i zostać zatrudnionym w przedsiębiorstwie, gdzie o jedno miejsce konkurowało wiele osób. Czuje uzasadnioną dumę: włożył wiele pracy, energii i wysiłku w naukę swojego fachu, zdobywanie potrzebnej wiedzy i szlifowanie swoich umiejętności. Wie, że dostał tę pracę nie z powodu przypadku, czyjegoś kaprysu, swoich znajomości czy litości pracodawcy − ale dlatego, że na nią zasłużył. Po lekkim śniadaniu wychodzi nieco wcześniej z domu, żeby nie spóźnić pierwszego dnia pracy.

Poniedziałek, godzina 11. Gaweł otwiera oczy, przeciąga się i powoli, leniwie zwleka się z łóżka. Nie chce się budzić ani wstawać, ale niejasno czuje, że powinien. Dlaczego? Zaraz-zaraz − czy to nie dzisiaj miał się zjawić na pierwszy dzień w nowej pracy? Tej, którą załatwił mu wujek Zdzisiek w firmie pana Edka, dawnego kolegi ojca? Tak, to dzisiaj. Cóż, teraz już za późno − ale to nie jego wina. Poprzedniego dnia za długo rozmawiał przez telefon z kolegą, do późnej nocy. Teraz będzie miał przynajmniej na kogo zrzucić winę, że nie wyszło mu w kolejnej pracy. Bo przecież nie ma już sensu tam iść, prawda?

Paweł zjawia się w nowej pracy pełen dobrego samopoczucia, pewny siebie i swoich umiejętności. Czuje, że ta praca wciąż nie jest szczytem jego marzeń, ale wie też, że jest krokiem w dobrym kierunku, czymś, co pozwoli mu się jeszcze więcej nauczyć, jeszcze bardziej rozwinąć − no i oczywiście zarobić większe pieniądze. Paweł nigdy nie traktował wielkich pieniędzy jako celu samego w sobie, ale zawsze miał świadomość, że dzięki pieniądzom zyskuje niezależność i możliwości − i będzie miał szansę skupić się na tym, co naprawdę daje mu satysfakcję. I co, jak ma nadzieję, pozwoli mu zarobić jeszcze większe pieniądze.

Gaweł przez całe popołudnie szlaja się po domu od kąta do kąta, wymyślając sobie mnóstwo usprawiedliwień, żeby nie zadzwonić do pana Edka z wyjaśnieniem, dlaczego nie pojawił się pierwszego dnia w pracy. Bo i po co? Gaweł nie ma w życiu tak źle: finansowo wciąż pomagają mu rodzice (w końcu od tego są, prawda? To ich obowiązek!), którzy kupili mu mieszkanie i opłacili studia, z których wyleciał po niecałym roku. Ma dach nad głową, ma co jeść, w co się ubrać, gdzie spać − to chyba mu się należy, prawda? Niezależnie od tego, czy pracuje czy nie, czy studiuje czy nie, niezależnie od tego, co, jak i dlaczego robi ze swoim życiem − takie podstawowe rzeczy mu się należą, prawda?

Paweł kończy pracę w świetnym humorze. Już pierwszego dnia udało mu się rozwiązać kwestię, z którą jego poprzednik na tym samym stanowisku nie mógł się uporać przez kilka miesięcy. Nowi koledzy z pracy zdają się mieć mieszane uczucia w stosunku do Pawła − nie wszyscy przepadają za tymi, którzy wpadają jak burza i odciskają swoje piętno w miejscu pracy już na samym początku − ale Paweł niespecjalnie się tym przejmuje. Wie, że jest dobry w tym, co robi. Rodzice Pawła nie byli z początku zadowoleni z jego wyboru kariery: ojciec naciskał, żeby poszedł studiować medycynę, bo „teraz tylko tam można znaleźć pracę, poza tym lekarze najlepiej służą całemu społeczeństwu, a to przecież najważniejsze!ˮ − matka widziała go jako przyszłego prawnika. Paweł od samego początku − spokojnie, rzeczowo, ale nieustępliwie − tłumaczył rodzicom, że nie chce zostać i nie zostanie ani lekarzem, ani prawnikiem. Z początku oporni i niechętni jego słowom, jego rodzice w końcu zrozumieli, że ich syn miał rację i że naprawdę odnajduje się w swoim zawodzie − i byli z niego dumni.

Gaweł czuje dziwny niepokój. Niby spędził pełny, pracowity dzień: był na zakupach, zamówił sobie pizzę, zjadł tabliczkę czekolady, ustawił sobie pasjansa, zajrzał do internetowego horoskopu, a nawet dokonał małego przelewu na rzecz Organizacji Femiwegateistycznej… ale wciąż czuł, jakby coś mu w życiu umykało. W ciągu dnia sprawdził e-maila i przejrzał parę ofert pracy, które podesłali mu znajomi: nie spodobały mu się. Praca jako kelner?! Jeszcze czego − on, wrażliwa humanistyczna dusza, miałby obsługiwać bogatych snobów zabierających swoje żony do restauracji, na którą ich stać tylko dlatego, że wyzyskują swoich własnych pracowników?! Ale to nie była najgorsza z ofert: jeden kolega, pamiętający, że Gaweł pisał kiedyś do szkolnej gazetki, wysłał mu ofertę wydawnictwa szukającego redaktorów. To ubodło Gawła najbardziej: on, który marzył o karierze pisarskiej, choć z powodu braku weny nie napisał jak dotąd nawet dziesięciu stron tekstu − on, który chciał wyrazić ducha całej postepowej ludzkości poprzez wielką literaturę, ale jak dotąd nigdy nie znajdował na to czasu i życie zawsze stawało mu na drodze − on właśnie miałby pracować jako, phi!, redaktor dla jakiegoś podrzędnego wydawnictwa?! Nic z tego. Gaweł wiedział też już, z którym znajomym lepiej nie utrzymywać kontaktu.

Paweł w drodze do domu zachodzi na chwilę do małej księgarenki. Od dziecka uwielbiał czytać i pisać beletrystykę − i właśnie z pisarstwem wiąże swoje plany i nadzieje. Zawsze wiedział, że nie będzie łatwo − w końcu ilu było pisarzy, którym udawało się utrzymywać z samego pisania? Ale nigdy się nie poddawał. Kiedy stwierdzał, że tekst, który napisał, nie był wystarczająco dobry − siadał i pracował nad nim tak długo, aż uznał, że zmienił go w coś lepszego. Pawłowi udało się opublikować już kilka swoich opowiadań w paru czasopismach literackich, a − po odrzuceniu wcześniej przez kilka innych wydawnictw − jego pierwsza powieść właśnie została przyjęta przez Iksińskiego i Spółkę, który zdecydował się na jej wydanie. Paweł czuje się zadowolony, choć ma świadomość, że to dopiero początek jego drogi. Ale jakże ekscytujący początek…!

Gaweł czuje silną potrzebę, żeby do kogoś zadzwonić, z kimś się spotkać, porozmawiać… Nie, w zasadzie to nawet nie to − on nie chce się z nikim widzieć dla samej przyjemności spędzania czasu z osobą, którą lubi. On chce, żeby ktoś wybawił go od tego nieznośnego uczucia, które czuje, gdy jest sam. Sam… i nie ma nikogo, kto wybawiłby go od konieczności zadawania samemu sobie pytań − i, co gorsza, odpowiadania na nie. Co robi ze swoim życiem? Co powinien robić? Co chce robić? Dlaczego czuje − raz po raz, wciąż od nowa, mimo że próbuje o tym nie myśleć − że nie robi ani tego, co powinien, ani tego, co tak naprawdę, w głębi duszy, chce? Gdzie popełnia błąd? I dlaczego nikt, zupełnie nikt nie chce mu pomóc…?! To złe pytania. Nie wolno ich zadawać. Gaweł wie, że musi się komuś wyżalić, musi przy kimś dać upust swojej frustracji i smutkowi. Od tego w końcu są przyjaciele − żeby słuchali twoich smutków, prawda? Prawda?!

Po wyjściu z księgarni Paweł sięga po komórkę i dzwoni do Asi. Wie, że w ciągu tygodnia ani on, ani ona mogą nie znaleźć czasu − ale chce się z nią umówić na sobotni wieczór. Asia zgadza się bez chwili wahania. Paweł poznał Asię ledwie miesiąc temu − ale czuje, jakby znał ją już od lat. Polubił ją od razu − za jej bystry umysł, urok osobisty, bijącą od niej pewność siebie… i za to, że nadają na tych samych falach. Asia różni się od większości dziewczyn, które Paweł miał okazję spotykać: nie jest spłoszona i wystraszona, nie udaje głupszej niż jest naprawdę, żeby bardziej spodobać się facetom, nie szuka kogoś, kto zajmie się nią niczym drugi ojciec i pomoże przeżyć za nią jej własne życie… Nie − Asia jest ambitna, zaradna, wie, czego chce. Pracuje, studiuje, rozwija swoje pasje, spotyka z ludźmi, których ceni − i nigdy nie narzeka, że nie ma na to wszystko czasu. Paweł nie lubi używać wielkich słów − ale wie, że z Asią łączy go coś, co nie zdarza się każdemu.

Gaweł od jakiejś godziny narzeka swojej koleżance przez telefon. Na wszystko: na rodziców, którzy nigdy go nie rozumieli i nie chcieli mu pozwolić „iść swoją własną drogąˮ (mimo że sam Gaweł nie ma pojęcia, co to znaczy i jaka miałaby być ta „jego drogaˮ) − na pracę, którą tak ciężko znaleźć, a później jeszcze ciężej utrzymać − na brzydką pogodę, na kiepski nastrój, na opryszczkę na ustach, na drożyznę w sklepach, na pracodawców „krwiopijczych wyzyskiwaczyˮ, na wielkie korporacje, na małe rodzinne sklepiki − i na kobiety. Przede wszystkim na kobiety. Te złe, podłe, zawistne, małostkowe istoty. Gaweł uważa, że nie ma problemów z kobietami − a jednocześnie podskórnie czuje, że ma z nimi olbrzymi problem. Spotykał się i miał kontakt z wieloma dziewczynami − ale wszystko to były krótkie, nieinteresujące, płytkie znajomości, często na jedną czy dwie zakrapiane alkoholem noce, po których nie pozostawało nic prócz trudnego do zidentyfikowania poczucia winy i przekonania, że kobiety są jednak innym gatunkiem, z którym nie można się nijak porozumieć. Gaweł chce zaznać w końcu „prawdziwego romansuˮ − ale wie jednocześnie, że gdyby taki mu się przytrafił, to uciekł by w te pędy. Dlatego pozostaje narzekanie − a komuż lepiej narzekać niż koleżance, o której wie, że się w nim podkochuje i że jest w jeszcze gorszym położeniu niż on sam, jeśli chodzi o relacje damsko-męskie? Ach, jak przyjemnie wiedzieć, że ktoś jednak ma gorzej…!

Paweł wraca do domu. Zjada lekką kolację i siada do pisania. Właśnie kończy trzeci rozdział swojej kolejnej powieści, następnej, jaką planuje wydać. Robi małe podsumowanie swojego domowego budżetu − tak, jeśli wszystko się uda, odłoży wystarczająco dużo pieniędzy, żeby w tym roku pojechać na dłuższe wakacje. Może nawet razem z Asią? Do tego wakacje połączone ze zbieraniem materiału do nowej książki − bo Paweł uważa, że nie ma niczego lepszego niż łączenie wypoczynku z pracą i przyjemnego z pożytecznym. Wieczorem umawia się z kolegą na wspólne bieganie − regularnie ćwiczy, zwłaszcza odkąd po poważnej kontuzji lekarz powiedział mu, że najpewniej nigdy nie odzyska dawnej formy. Cóż, jakiś czas temu udowodnił już lekarzowi, że ten się mylił. Kiedy w końcu kładzie się spać, Paweł czuje, że kolejny dzień przybliżył go do tego, do czego zawsze dążył. Jest zadowolony, spełniony i − tak, chyba nie ma potrzeby bać się użycia tego słowa − szczęśliwy. Jutrzejszy dzień będzie równie dobry − albo i lepszy. Wszystko zależy od niego. Jego życie − i cały świat − było w jego rękach.

Gaweł dzwoni do matki i prosi o przelew na swoje konto − nie, w zasadzie nie prosi, domaga się go. Przecież potrzebuje pieniędzy, a potrzeba jedynego syna powinna być dla jego matki najwyższym prawem! Nie, nie usiądzie dzisiaj do napisania swojego opus magnum − nie usiądzie do napisania ani jednej strony ani jednego opowiadania czy powieści. Nie czuje weny. Wena to coś, czego nie da się racjonalnie wytłumaczyć ani co nie zależy od człowieka, a co po prostu samo przychodzi, prawda…? Więc nikt nie może mieć do niego pretensji, że niczego nie pisze ani nie publikuje. Zresztą wena − albo jakkolwiek nazwać to „cośˮ, co spływa z zewnątrz, z góry, bez udziału ani świadomości człowieka − jest potrzebna do każdego działania: do szukania i podjęcia pracy, do powrotu na studia, do znalezienia właściwej kobiety, do poprawienia relacji z rodziną, do zrealizowania swoich marzeń… Marzeń? Cóż, Gaweł wie, że wyrósł już z czegoś tak naiwnego i prostackiego jak „marzeniaˮ. Gaweł miał iść tego wieczoru na siłownię, zacząć ćwiczyć. Rezygnuje z tego pomysłu − zacznie jutro. Albo pojutrze. A najlepiej od przyszłego miesiąca. Tak samo z nauką do egzaminów wstępnych, żeby wrócić na studia. W końcu po co się spieszyć… a teraz jest tak zmęczony. Tak zmęczony. Sam nie wie, czym, ale to coś, co już od kilku nocy nie pozwala mu spać. Tej nocy też nie zmruży oka, wie o tym. Idzie łyknąć tabletki nasenne i próbuje odpędzić od siebie narastające uczucie trudnej do sprecyzowania paniki. Jest teraz dorosłym człowiekiem i wie, że dorosłe życie to nie są marzenia i ich realizowanie, tylko mozolne dni płynące jeden za drugim. Pogodził się z tym. Zaakceptował to. Tylko dlaczego… dlaczego w takim razie czuje się aż tak nieszczęśliwy…?

Może spodoba Ci się również...