Od lipnickich garnuszków, po whirlpoolskie AGD
To, co dziś dzieje się w skali państw – czyli gorączkowa obrona miejsc pracy, kiedyś było plagą jeszcze potężniejszą. Warto przy tym zaznaczyć, że miejsca pracy zawsze chroni się przed innymi miejscami pracy – bardziej opłacalnymi. Nie ma to żadnego sensu ekonomicznego na dłuższą metę, bo po co chronić miejsca pracy, które są nieopłacalne? Jest za to jest świetną „kiełbasą wyborczą”, która skusi tych, których miejsce pracy ma być zlikwidowane.
Przykładem z kraju mogą być kopalnie – nieważne ile trzeba dopłacić do tony wydobytego tam węgla, kluczowa jest przecież ochrona miejsc pracy – bardzo ciężkiej i niebezpiecznej w dodatku. Powiedziałbym, że to spadek po babci komunie, ale w krajach Europy Zachodniej wcale nie jest lepiej.
We Francji przykładowo, bardzo głośnym tematem była fabryka Whirlpoola. Przedsiębiorstwo chciało przenieść znaczną część produkcji do Polski, do Łodzi. W wyborach prezydenckich zaś kandydaci przekrzykiwali się co zrobią, by do tego nie dopuścić.
Obecny prezydent Francji, Macron stwierdził przykładowo, że Polska łamie zasady uczciwej konkurencji „zbyt niskimi płacami”. Wydaje mi się jednak, że to sankcje bądź bariery prawne, które chciał narzucić, byłyby łamaniem zasad uczciwej konkurencji.
Ale co ja tam wiem?
Wydaje się jednak, że jego wysiłki spełzły na niczym – więc jest mniej skuteczny od naszego rządu, który prawdopodobnie byłby w stanie uratować nawet taką kopalnię, w której nie ma już węgla. Mógłby na przykład zwozić do niej węgiel z innych kopalni, przez co powstałoby jeszcze miejsc pracy – w transporcie, zarządzaniu, mogłyby powstać nowe związki zawodowe…
Jednakże post powstał w kontekście wydarzeń sprzed kilkuset lat – już wtedy rajcom miejskim bowiem musieli doradzać praprzodkowie Keynesa.
Oto historia jak drzewiej miejsc pracy broniono, za wolność naszą i waszą:
Niedaleko Krakowa mieściło się miasto Lipnica, posiadające duże złoża bardzo dobrej jakościowo gliny. Logicznym więc stało się, że powstały tam różnorakie zakłady z gliną związane.
Pierwszym znanym lipnickim garncarzem był niejaki Bartłomiej. Kroniki wspominają o nim pod koniec piętnastego wieku, natomiast wiek szesnasty to dynamiczny rozwój miasteczka. W 1578 r. król Stefan Batory zatwierdził przywileje dla cechu garncarskiego. W przywileju tym król obniżył lipnickim garncarzom czynsz roczny płacony na rzecz miasta z dotychczasowych 12 groszy, na groszy 6.
Co pewnie wielu zaskoczy, a innych nawet nie zdziwi, obniżka podatków jeszcze przyspieszyła rozwój rzemiosła i lokalnych warsztatów.
Trwał proces intensywnego rozwoju rzemiosła ceramicznego w Lipnicy Murowanej, w połowie XVI w. prosperowały tam aż 22 warsztaty garncarskie, zatrudniające także licznych pomocników i czeladników. Piękne wyroby trafiały na lokalne rynki i jarmarki, wydawałoby się więc, że wszyscy powinni być zadowoleni.
Nie wszyscy. Rzemieślnicy z Krakowa bowiem wpłynęli na rajców miejskich – ponieważ wyroby lipnickie zalewają to wielkie już wówczas miasto, zabierając pracę lokalnym mistrzom, należy zakazać handlu nimi.
W ogóle zastanawiający jest fakt, że ludzie już w tamtych czasach bali się zalewu tańszych i lepszych jakościowo towarów. Zawsze mnie to dziwi, czemu uznaje się to współcześnie za plagę, ale najwidoczniej to element tradycji – lepiej drożej i gorzej, ale od swojaka.
Gdyby natomiast poszukać wytłumaczenia logicznego – chodzi zawsze o ochronę intratnych biznesów i grup wpływów. Nie bez powodu wszak rzemieślnika spoza cechu cech starał się zwalczać. Partacz – dziś kiepski robotnik, kiedyś rzemieślnik niezrzeszony, wcale nie gorszy, konkurował często lepszą ceną czy jakością. Rzemieślnicy zrzeszeni zaś, cóż – wychodzili z założenia, że konkurować nie muszą.
Gdy największy rynek zbytu jak gdyby wyparował, zaczął się powolny upadek cechu garncarskiego w Lipnicy. Jedne miejsca pracy uratowano, inne upadły, zyskała wąska grupa krakowskich rzemieślników, stracili ci lipniccy, stracili też krakowscy mieszczanie, pozbawieni wyboru – zmuszeni kupować droższe wyroby krakowskich rzemieślników.
W 1806 r. Lipnicę odwiedził profesor botaniki Uniwersytetu Jagielońskiego, niejaki Schültes, swoje spostrzeżenia odnośnie gliny i garncarstwa opisał następująco:
„ … W Lipnicy istniały pokłady doskonałej gliny, a jednak w miasteczku pracowało zaledwie trzynastu garncarzy, podczas gdy sto razy tyle ludzi znalazło by dostateczne zajęcie.”
Niestety, wtedy nie było obok niego nikogo, kto szepnąłby mu na ucho:
„Przynajmniej w Krakowie rzemieślnicy nie stracili pracy.”