Kultura i rzeczywistość
Autor: Paweł Jankowski
Redakcja językowa i korekta: Mateusz Błaszczyk
Uwaga redakcji: autor przedstawia w poniższym eseju własne przemyślenia i nie reprezentuje oficjalnego stanowiska portalu Obiektywizm.pl ani głównego nurtu filozofii obiektywizmu w odniesieniu do zagadnień sztuki i estetyki. Tekst jest pod pewnymi względami polemiką z obiektywistyczną teorią sztuki i próbuje przedstawić eskapizm właściwy sztuce jako pokrewny innym sposobom ucieczki od rzeczywistości.
Czy jesteśmy zdrowi, gdy uciekamy w świat fikcji literackiej, filmowej lub wirtualnej?
Takie pytanie nasunęło mi się w związku z organizowanym rokrocznie Festiwalem Fantastyki Pyrkon. Impreza wielka, przyciągająca mnóstwo ludzi, zwłaszcza młodych, naładowanych pozytywną energią i żyjących w swoim własnym, dość kolorowym i różnorodnym świecie, ulokowanym z dala od rzeczywistości. Choć nie podzielam tego entuzjazmu, bo po prostu klimaty fantasy czy science fiction nigdy mnie nie ekscytowały, to rozumiem tę słabość do fikcji. Sam, oprócz literatury faktu, wiele razy sięgałem i nadal sięgam po beletrystykę. Ale co, jeśli ta ucieczka w stronę literackich i filmowych fantazji to jeszcze jeden sposób, aby nam, ludziom, łatwiej radzić sobie w szarej rzeczywistości?
Ayn Rand dała jasno do zrozumienia, co sądzi na temat pozbawionego umiaru pijaństwa czy faszerowania się narkotykami przez młodzież. Stwierdziła, że stan odurzenia wywołany określonymi substancjami jest idealny dla ludzi, którzy słabiej odnajdują się w świecie realnym, bądź takich, dla których rzeczywistość jest zwyczajnie nie do zniesienia. Osobiście trudno mi się z takim tokiem rozumowania nie zgodzić. W końcu pijemy alkohol i bierzemy narkotyki po to, żeby dostarczyć sobie w sztuczny sposób określonych doznań, których na trzeźwo często (choć nie zawsze!) nie potrafimy uruchomić. Ludzi, którzy notorycznie stosują taką strategię, nazywamy alkoholikami bądź narkomanami i uważamy ich za osoby chore.
Nadużywanie narkotyków i alkoholu już dawno temu zostało uznane za niezdrowe, wszak dobrze wiadomo, że większość tych substancji w mniejszy lub większy sposób niszczy nie tylko duszę, lecz także organizm. Ale trzeba spojrzeć prawdzie w oczy, że większość z nas (jeśli nie wszyscy) stosuje strategie unikowe, czasem mniej, a czasem bardziej akceptowane społecznie. Większość obywateli ogląda jakieś seriale czy filmy, niektórzy czytają fikcję literacką, a cała masa wierzy w Boga lub sprawiedliwość społeczną. Wszystkie te zjawiska łączy jedno: dają jednostce subiektywnie pojętą rzeczywistość zastępczą. Własny, wewnętrzny świat, ignorujący realia prawdziwego życia.
Wiele razy sam pogrążałem się w literackiej fikcji, gdy towarzyszył mi jakiś trudniejszy problem pochodzący ze świata rzeczywistego. Cieszyłem się, gdy Howard Roark wygrał sprawę w sądzie i było mi smutno, gdy McMurphy został poddany zabiegowi lobotomii, który zarządziła siostra Ratched (Lot nad kukułczym gniazdem). O ile jednak ja, uciekając w stronę literackiej fikcji, dostaję łatkę człowieka obytego w kulturze i na poziomie, o tyle człowiek uciekający w stronę narkotycznego transu dostaje łatkę ćpuna i ląduje na marginesie społeczeństwa. A przecież przyczyna podstawowa jest ta sama: obaj próbujemy na jakiś czas opuścić rzeczywistość.
Śmiem twierdzić, że skupienie swojego życia intelektualnego i wszelkich refleksji na wierze ma tę samą przyczynę i jest przykładem tej samej strategii unikowej. Nie bez powodu wiele starszych osób ciągnie w stronę Kościoła, bo trzeba jasno stwierdzić, że rzeczywistość statystycznego polskiego emeryta to nie są rurki z kremem. W obliczu samotności, problemów zdrowotnych i nierzadko bardzo nędznych emerytur wiara może dawać ukojenie. I nadzieję, że teraz wprawdzie jest trudno, ale kiedyś, gdy odejdę, to tam, po drugiej stronie, spotkam Raj.
Za to młodość coraz bardziej odchodzi od Kościoła, bo Bóg rzadko jest potrzebny, gdy ma się zdrowie, przyjaciół, życiową energię i wielkie plany na przyszłość.
Kiedyś mój tata zwrócił uwagę, że współczesna młodzież czyta i ogląda mniej niż kiedyś. Wspominał o kulturowym wyścigu, w którym uczestniczył razem z przyjaciółmi – wyścigu, który nigdy się nie skończył. Każdy pochłaniał kolejne książki należące do kanonu światowej literatury, każdy oglądał kolejne wspaniałe produkcje filmowe, bo wstydem było pozostać w tyle. Na ile to uproszczony pogląd mojego taty – trudno ocenić. Ale kiedy porównujemy czasy, w których dorastało pokolenie naszych rodziców, do czasów obecnych − istnieje duże prawdopodobieństwo, że faktycznie kiedyś ludzie chętniej uciekali w świat opowieści, filmów czy sztuki.
Bo jak można kurczowo trzymać się świata rzeczywistego, w którym w sklepach brakuje podstawowych artykułów, w którym za niezależność myślenia można stracić pracę lub przejść przez zomowską „ścieżkę zdrowia”?
Jak można chcieć uczestniczyć w świecie, w którym sytuacja geopolityczna jest coraz bardziej napięta i panuje całkiem uzasadniona obawa, że zimna wojna niekoniecznie pozostanie zimna?
W tym wypadku pewna forma ucieczki od rzeczywistości zdała egzamin i pozwoliła ludziom przetrwać trudne czasy. Krzepiła serca i pozwoliła stworzyć własny, wewnętrzny świat. Świat wolny od chorej rzeczywistości, mięsa na kartki, octu na półkach – za to przepełnionymi marzeniami, wspaniałymi bohaterami i młodzieńczymi ideami.
Być może ucieczka w stronę świata fantasy i festiwalu Pyrkon to nie jest zdrowa strategia, tylko po prostu mniej szkodliwa od ucieczki w stronę narkotycznych czy alkoholowych doznań? Być może stan kompletnego zdrowia psychicznego osiągniemy wtedy, gdy będziemy potrafili przyjmować rzeczywistość zewnętrzną tak, aby nie tworzyć swojej własnej, alternatywnej? Albo przynajmniej zmieniać ją tak, aby zaczęła nam odpowiadać? Być może w pełni zdrowy człowiek nie potrzebuje nie tylko używek, lecz także literackiej fikcji i Boga? Być może taki człowiek skieruje swój kulturowy zapał wyłącznie na literaturę faktu oraz kino historyczne, bo jego szczęście jest zdefiniowane nie przez fikcję, lecz zdolność twardego stąpania po ziemi?