Korwin-Mikke a egoizm/altruizm
Autor: Mr A
Zdjęcie: Adam Danisz
Podczas debaty poświęconej obiektywizmowi i argumentom przeciwko systemowi Ayn Rand Janusz Korwin-Mikke co prawda przyznał, że wręcz uwielbia Rand, ale jako publicystkę, nie jako filozofkę.
Powiedział nawet, że dla niego Ayn Rand de facto filozofką nie jest, a jej różne twierdzenia oraz pojęcia filozoficzne to bełkot. Takimi pojęciami są według Korwin-Mikkego m.in. egoizm i poświęcenie. Zdaniem polityka owa dychotomia nie ma sensu, ponieważ każdy człowiek, ostatecznie, robi to, co chce. Gdy rzucam się pod pociąg, aby uratować leżące tam dziecko (a zatem poświęcam się na jego rzecz), to robię to, ponieważ tego chcę. Gdybym nie chciał, tobym tego nie zrobił. A zatem sensownie o egoizmie, jako przeciwstawionym poświęceniu lub altruizmowi, mówić nie można. Za każdym razem realizujemy swoje chęci do działania tak, jak uważamy za właściwe, i tyle.
Jeżeli Korwin-Mikke ma rację, to etyka Ayn Rand – racjonalny egoizm – traci swoje podstawowe pojęcia, swoją podstawową dychotomię, w związku z czym sypie się jak domek z kart. Jednak na wątpliwości Janusza Korwin-Mikkego znajdujemy odpowiedź w bodaj jej najbardziej znanym zbiorze esejów – Cnota egoizmu (do której on sam pisał przedmowę!). Znajdziemy tam krótki esej Nathaniela Brandena zatytułowany Czyż nie każdy jest samolubny?, w którym Branden dokładnie wyjaśnia, dlaczego spojrzenie Korwin-Mikkego na interesującą nas kwestię jest błędne; w gruncie rzeczy wynika ono z braku znajomości znaczenia spornych pojęć.
Na gruncie etycznym musimy sobie zadać pytanie: na czyją rzecz działamy? Kto jest beneficjentem naszych poczynań? A raczej: kto powinien być beneficjentem naszych poczynań? Różne systemy etyczne zazwyczaj przedstawiają nam jakąś wersję altruizmu, wedle którego nasze działania mają być skierowane na dobrobyt innych: „bliźniego”, społeczeństwa, narodu, Boga itd. John Stuart Mill, jeden z „ojców założycieli” utylitaryzmu, wprost napisał, że najwyższy moralnie człowiek to taki, który wszystko poświęca na rzecz innych. Innymi słowy: taki, którego działania służą innym, a nie jemu. John Stuart Mill i inni altruiści nie twierdzą, że taka osoba nie chce się poświęcać. Ona robi to świadomie, zgodnie z wyznawanym zbiorem zasad i wartości. Więc chce tego – tak, jak twierdzi Korwin-Mikke. I twierdzi słusznie, z tą jedną różnicą, że myli motywy z charakterem moralnym danego czynu. Wszyscy działają z jakiegoś powodu – i tyle; nic więcej na ten temat dodać nie można. Dychotomia egoizm vs. altruizm lub egoizm vs. poświęcenie dotyczy podstawowego pytania na gruncie każdej etyki, a które Rand – w kontekście wartości – sformułowała następująco: „Wartość dla kogo i za co?”. Odpowiedź na „dla kogo” mówi nam, czy mamy do czynienia z egoizmem czy z altruizmem. Jeżeli – jak głosi etyka racjonalnego egoizmu – mamy dążyć do swojego szczęścia, a swoje działania dostosować do tego, czy one służą nam, to jest to egoizm par excellence. Jeżeli jednak mamy służyć społeczeństwu kosztem własnego dobrobytu – to jest to altruizm.
Różna ocena tego, kto jest beneficjentem danego działania, wpływa również na inne postrzegania relacji między ludźmi i samego pojedynczego człowieka. Jeśli uznamy, że głównym i podstawowym beneficjentem podjętego działania powinna być sama osoba działająca (czyli jeśli wyjdziemy z założeń etyki racjonalnego interesu własnego), to traktujemy człowieka (każdego człowieka) oraz jego szczęście jako cel sam w sobie, a nie jedynie jako środek wiodący do innych celów. Co to oznacza? Ta przesłanka wiedzie nas do logicznej konkluzji, że (racjonalne) dążenie przez człowieka do wartości służących jego własnemu szczęśliwemu życiu i spełnieniu jest wystarczającym i ostatecznym uzasadnieniem i usprawiedliwieniem etyczności takiego działania, i nie ma potrzeby szukać „większych” celów. Przyjęcie odwrotnych założeń doprowadzi nas do zupełnie innych wniosków. Jeśli uznamy, że głównym i podstawowym beneficjentem działania powinien być ktoś inny lub coś innego niż osoba działająca (czyli jeśli wyjdziemy z założeń etyki altruizmu), niezależnie od tego, czy będzie to jakiś kolektyw, wyższy cel, większa sprawa, powszechny dobrobyt etc. – to traktujemy wówczas człowieka jako środek do celów innych, a nie cel sam w sobie. Co to oznacza w praktyce? Etyka altruizmu traktuje jednostkę jako trybik w wielkiej machinie służącej większemu celowi. To od razu tworzy opozycję niższości i wyższości wśród ludzi, ponieważ kiedy ktoś się poświęca, musi być ktoś inny, na rzecz kogo się poświęca – powstaje podział na sługi i panów. Doprowadzony do logicznej konkluzji altruizm traktuje człowieka jak zwierzę ofiarne, które raz za razem musi wykrwawiać się na rzecz celów, które zawsze leżą poza nim samym.
Przykłady:
Weźmy za przykład Anię i Karola. Ania jest obiektywistką, a zatem racjonalną egoistką, Karol zaś to narodowiec, który uważa, że powinno się działać na rzecz własnego narodu, bez względu na siebie, ponieważ jednostka jest mniej ważna od wspólnoty. Gdy, na przykład, Ania poświęca swój czas na naukę i karierę, aby osiągnąć swoje własne szczęście, Karol z kolei udziela się politycznie i działa wolontaryjnie. O ile Ania faktycznie rozkwita, zdobywa nowe umiejętności, czerpie z życia przyjemność, o tyle Karol spędza godziny na działalności, która go frustruje, a życie postrzega jako walkę między narodami. Niezależnie od tego, do czego dążą Ania i Karol, robią to z pewnego powodu. Powód sam nie wystarczy jednak do tego, aby określić, czy ktoś jest egoistą czy altruistą. Anię czyni egoistką fakt, że dąży ona do swojego własnego interesu, a Karola czyni altruistą fakt, że nie dąży do swojego własnego interesu. To samo powiedzielibyśmy o Jacku – chłopaku, któremu w dzieciństwie wmówiono, że powinien, niezależnie od własnej wygody i własnych dążeń, słuchać swoich rodziców i wykonywać ich polecenia – który zgodnie z nimi poszedł na studia prawnicze, choć wcale tego nie chciał; prawo go nie interesuje, zajęcia są nudne, a swoją przyszłość widzi w zupełnie innej branży. Niemniej dokonał pewnego wyboru – wolał spełnić zachciankę swoich rodziców niż podążać drogą, która jemu samemu najlepiej by się przysłużyła. W najlepszym razie czeka go więc pięć zmarnowanych lat, w najgorszym – znienawidzona kariera, frustracje i nieszczęśliwe życie. I mimo że to był jego wybór, nie on jest beneficjentem swoich działań, dlatego Jacka nie możemy nazwać racjonalnym egoistą.
A zatem Janusz Korwin-Mikke, który na tej samej debacie przyznał się do przeczytania dziesiątek tysięcy książek, nie ma racji. Mam nadzieję, że to krótkie sprostowanie (lub esej Brandena) Korwin-Mikke dołączy wkrótce do listy przeczytanych rzeczy.