Głos ulicy i jego brednie o pieniądzu
Tak, jak się spodziewałem, walka z szalonymi konceptami rozwiązań ekonomicznych z www.glosulicy.pl zapewne dopiero się rozpoczyna. Pierwszą bitwę przeciwnik wydał mi na polu standardu pieniężnego. Nie dziwię się, charakter i funkcja pieniądza to fundament całego systemu ekonomicznego i od niego zależeć będzie jego całokształt. Ale po kolei. Autorzy portalu Głosu ulicy tak podsumowali moja krytykę artykułów „ekonomicznych” w ich serwisie:
„(…)pan Trąbski jest zwolennikiem szkoły austriackiej, która proponuje powrót do pieniądza opartego na złocie.”
Następnie zaś pochwalili się kolejnym swoim dziełem, jakim jest tekst mający być rzekomo argumentacją przeciwko powrotowi do standardu złota. Artykulik pod tytułem „Dlaczego pieniądz nie musi być oparty na złocie?” niezwykle mnie rozweselił. Dobrze, że nie rozpoczyna się od słynnych słów największego kretyna w historii amerykańskiej ekonomii, J.M. Keynesa o „barbarzyńskim relikcie”, bo w przeciwnym razie już zapewne umarłbym ze śmiechu i nie mógłbym odpowiedzieć na nonsensy zawarte w tym artykule.
Na wstępie napiszę jeszcze tylko, że owszem, jestem zwolennikiem standardu złota, tak, jak większość ekonomistów szkoły austriackiej. Nawet Ci, którzy nie zgadzają się aby wprowadzać standard złota odgórnie sądzą, że w systemie wolnej bankowości ludzie będą preferowali pieniądz złoty. Potwierdza to historia i praktyka, a i współczesne zachowania inwestorów. Zajmę się jednak najpierw krytyką standardu złota.
Dlaczego mainstream, politycy i centralni bankierzy nienawidzą standardu złota i dlaczego Głos ulicy dał się nabrać na ich kłamstwa
„Dlaczego pieniądz…” rozpoczyna się od filozoficznego stwierdzenia, jakoby „wszyscy” chcieli powrotu do standardu złota. Ciekawy jestem niezmiernie, jakich „wszystkich” autor miał na myśli, bowiem obecnie panująca ekonomia głównego nurtu jest złotu zdecydowanie przeciwna. Pomysły powrotu do standardu złota są notorycznie uznawane przez znanych polityków i wspierających ich ekonomistów za szalone, głupie, nierealne czy szkodliwe. Nic dziwnego, że zwykli ludzie, w tym blogerzy i dziennikarze, dają się nabrać i powtarzają brednie pseudo-ekonomistów z telewizji i lewicowych uniwersytetów. Warto już teraz wyjaśnić, jakiej, absurdalnej argumentacji używają przeciwnicy złota i dlaczego się mylą. Podnoszą oni szereg powodów, wśród których są zwykłe kłamstwa oraz manipulacja z uznawaniem oczywistych zalet złota za… wady. Zobaczmy zresztą sami.
„Argument” nr. 1: złoto wywołało Wielki Kryzys w Ameryce
To bardzo popularny mit żarliwie krzewiony przez zwolenników szkoły keynesistowskiej a nawet przez monetarystów. Powołują się na niego nie tylko lewicowi propagandziści, ale także niestety osoby publiczne, ważni decydenci świata polityki i bankowości. Przykładowo sam Ben Bernanke, szef Fed’u i władca najpotężniejszego banku centralnego na świecie wierzy, albo udaje, że wierzy w takie nonsensy:
„Myślę, że gdy spojrzysz na historię, zobaczysz, że standard złota nie działał zbyt dobrze po I wojnie światowej. (…) Istnieje tez wiele dowodów na to, że standard złota był jedna z głównych przyczyn tego, że wielka depresja była tak głęboka i tak długa.”[1]
Inny ekonomista, Barry Eichengreen dokładniej wyjaśnia „winę ” standardu złota:
„Standard złota w latach 20. przygotował grunt pod wielki kryzys lat 30. poprzez spotęgowanie kruchości międzynarodowego systemu finansowego. Standard złota stał się mechanizmem niosącym ze Stanów Zjednoczonych destabilizujący impuls dla reszty świata. Standard złota wzmógł początkowy szok. Był on główną przeszkodą niepozwalającą ustabilizować sytuacji. Był on wiążącym przymusem uniemożliwiającym politykom zapobiec upadkom banków. Był także przyczyną szybko szerzącej się paniki. Z tychże powodów międzynarodowy standard złota stał się centralnym czynnikiem światowej depresji. Ożywienie było możliwe tylko dzięki porzuceniu regulacji utrzymujących standard złota.”[2]
Pogląd taki jest niezwykle popularny od czasów Wielkiego Kryzysu. Wiemy jednak, że prawdziwym winowajcą była Rezerwa Federalna i rząd amerykański, a nie standard złota. Jak pisze Paul Johnson:
„W 1963 roku Rothbard zaproponował odmienne wyjaśnienie, które wywróciło do góry nogami ów tradycyjny pogląd. Według niego za rozmiary krachu na Wall Street nie odpowiadało nieograniczone rozpasanie pirackiego systemu kapitalistycznego, lecz upór rządu w podtrzymywaniu sztucznego boomu za pomocą pompowania inflacyjnego kredytu.”[3]
W artykule „Standard złota: mity i kłamstwa” Robert P. Murphy również wyjasnia, że obwinianie o standardzie złota jako przyczynie depresji lat 30’tych w USA jest nieporozumieniem:
„(…)nie zapominajmy, że Fed zniósł standard złota w 1933 r. i skutkiem tego było przedłużenie kryzysu — po porzuceniu rzekomo okropnego standardu złota — na co najmniej 8 kolejnych lat (ja bym powiedział: na 13 lat, ponieważ nie uważam, by II wojna światowa „naprawiła” gospodarkę). Dziwnie jest sądzić, że standard złota siał takie spustoszenie na początku lat 30., pomimo że nigdy nie przyczynił się do niczego podobnego w historii USA, a potem mógł dalej „powodować” wielki kryzys — przez 8 do 13 lat — mimo że został zniesiony.”[4]
W rzeczywistości CI, którzy obwiniają standard złota za wywoływanie kryzysów, nie odróżniają prawdziwego standardu złota sprzed I wojny światowej od pseudo-standardu złota, który zapanował po niej. Kolejne rządy, od brytyjskiego począwszy, zaczęły wówczas ograniczać wymienialność banknotów na złoto dla zwykłych obywateli, aby ukryć skalę gigantycznej inflacji, jakiej dokonały aby sfinansować kosztowne działania wojenne.
Banknot o nominale 20$ będący certyfikatem na złoto wymiennym na żądanie – u dołu banknotu znajduje się nawet stosowny napis informujący o tym fakcie.
Wprowadzony system dewizowo-złoty nie był prawdziwym, klasycznym standardem złota, gdyż zwykli obywatele nie mogli wymieniać niewielkich kwot na złoto a jedynie duże sumy na złote sztaby. Miało to na celu ograniczenie odpływu złota z banków i ułatwienie dalszej polityki inflacyjnej. Ponadto tylko wielkie banki centralne najważniejszych krajów przechowywały rezerwy złota, natomiast mniejsze banki centralne oraz banki komercyjne miały złoto w bardzo niewielkich ilościach, zaś jako zabezpieczenia trzymały banknoty banków centralnych. Ten system powodował, że poza największymi graczami – amerykańskim Fed i bankiem Anglii – większość banków posiadała ogromny potencjał inflacyjny, co prowadzić musiało do katastrofy. W rzeczywistości to nie standard złota doprowadził świat w dwudziestoleciu międzywojennym do kryzysu, ale rażące działania rządów kreujących pieniądz fiducjarny nie mający realnego pokrycia w rezerwach złota[5]. W istocie jednak standard złota, który wówczas obowiązywał nie jest takim standardem złota, za jakim opowiadają się austriaccy ekonomiści i którego jestem zwolennikiem. Potrzebny jest prawdziwy standard złota – ten sprzed I wojny światowej – kiedy obowiązywała pełna wymienialność banknotów na złoto, gdyż były one po prostu certyfikatami (w przypadku USA emitowano także certyfikaty na srebro, a standard bimetaliczny był niestabilny z uwagi na wahania rynkowej wartości srebra w stosunku do wartości złota, co powodowało odpływy i napływy złota do kraju [6]).
„Argument” nr. 2: Złoto utrudnia prowadzenie polityki monetarnej
Wmawia się społeczeństwo, że najważniejsze dla gospodarki jest uratowanie płynności instytucji finansowych i brednie o rzekomej walce banków centralnych z inflacją i deflacją. W związku z tą wiarą w bożka jakim jest bank centralny, ekonomistów mainstreamu najbardziej zraża „nieelastyczność” pieniądza złotego – którego podaż nie daje się łatwo zwiększyć, a przynajmniej nie tak łatwo, jak podaż pieniądza papierowego. Jest to problem dla ekonomistów takich, jak Clarc Warburton, Gustav Cassel, Arthur C. Pigou a nawet Milton Friedman[7]uwięzionych przez fałszywy cel, jakim jest utrzymanie „stabilnego poziomu cen” i „stabilnego pieniądza”. Michael R. Sesit tak pisze o standardzie złota:
„Powrót do standardu złota, w którym państwa uzależniają swoje waluty od określonych ilości matalu i przez to od innych walut, to zły pomysł. Systemy monetarne oparte na złocie są zbyt sztywne i restrykcyjne(…)”[8]
Złoto ma więc uniemożliwiać swobodną kontrolę bazy monetarnej, wiążąc ręce rządu chcącego stabilizować ceny. Jednak polityka stabilizacji cen jest nierealna ze względu na sama naturę pieniądza – środka wymiany, który pełni rolę towaru pośredniczącego w wymianie handlowej. W związku z tym, skoro jego ilość zmienia się w czasie i zmienia się ilość różnych innych towarów, ich wzajemne stosunki wymiany także będą zmieniać się w czasie. Nonsensem jest twierdzenie, że wszystkie stosunki wymiany zmieniają się zawsze tak samo i w tym samym kierunku. Najczęściej niektóre ceny rosną, inne spadają. Inflacja powoduje, że ceny raczej rosną – gdyż spada cena środka wymiany, pieniądza – lub po prostu wolniej spadają, jeżeli z powodów poza-inflacyjnych spadałyby normalnie szybciej. Idea stabilności pieniądza to pomysł beznadziejny, co szczegółowo wyjaśnia Hans Herman Hoppe w artykule „Dlaczego pieniądz fiducjarny może istnieć – czyli degeneracja pieniądza i kredytu”[9]. Obie ten koncepcje prowadzą jedynie na manowce – to znaczy do nieustannego, manipulowania podażą pieniądza w celu zmniejszania lub zwiększania jego wartości zależnie od wzrostu gospodarczego. To z kolei prowadzi do zaburzeń na rynku wywołanych zniekształceniem struktury produkcji, gdyż pieniądz nie jest neutralny dla gospodarki[10].Zastrzyk pieniędzy staje się zaczątkiem i bodźcem dla rozpoczęcia akcji kredytowej przez banki komercyjne, co powoduje rozwój cyklu koniunkturalnego i ostatecznie kryzysu gospodarczego[11]. Powodem, dla którego ekonomiści głównego nurtu (szkołę chicagowską, której przez lata przewodził wspomniany Milton Friedman także uważam za szkołę mainstreamową anie wolnorynkową[12]) popieraj politykę stabilizacji cen, jest ich zaprzedanie się rządowi. Widzą oni w państwie strażnika stabilności i porządku, w tym porządku ekonomicznego, którego rzekomo nie można oddać wolnemu rynkowi.
„Argument” nr. 3: Złoto jest niestabilne
Zdesperowani przeciwnicy powrotu do standardu waluty złotej sięgają nawet po tak nonsensowne, przewrotne tezy, jak stwierdzenie, że złoto uniemożliwia prowadzenie stabilnej polityki cenowej gdyż jego ceny wahają się znacznie. Zdumiewające jest, że politycy, ekonomiści i dziennikarze oskarżając złoto za „wiązanie rąk” szefom banków centralnych i zbytnią „sztywność”, jednocześnie zarzucają złotu… niestabilność. Cytowany już wcześniej Mihcael R. Sesit robi to nawet w jednym akapicie! Dalsza część cytowanego fragmentu jego artykułu brzmi następująco:
„Systemy monetarne oparte na złocie są zbyt sztywne i restrykcyjne, posiadają skłonności deflacyjne i mogą być niestabilne.”[13]
Nie ma sensu zbytnio rozwodzić się nad tymi bzdurami, wystarczy za radą Roberta P. Murphy’ego[14] spojrzeć na poniższy wykres:
Wykres pokazuje cenę uncji złota w okresie od 1883 do 1998 roku.
Gdyby dla kogoś coś na powyższym wykresie było niejasne: widać, że rynkowa cena złota była prawie niezmienna aż do roku 1933, gdy Roosvelt zniósł zdemonetaryzował jego funkcję i ponownie skoczyła w roku 1973, po tym, jak prezydent Nixon zlikwidował ostatecznie wymienialność dolara na złoto. Gwałtowny wzrost cen i fluktuacje kursu złota to efekt inflacyjnej polityki wszystkich rządów światowych, co skłania inwestorów do ucieczki od oszczędzania w papierze do złota.
„Argument” nr. 4: Standard złota jest kosztowny
Kolejnym mitem dotyczącym złota jako pieniądza to pogląd, jakoby wprowadzenie standardu złota było niesłychanie kosztowne[15]. Nie tylko sam proces przejścia na standard złota, ale też koszty jego utrzymania – wydobycia i przetopienia złota, transportu, bicia monet i deponowania ich w skarbcach banków. Ben Bernanke wyraża swoja „troskę o podatnika”, który poniósłby te koszty, w następujący sposób:
„Aby mieć standard złota, musielibyście wybrać się do Afryki Południowej lub gdzieś indziej i wykopać tony złota a potem przetransportować je do Nowego Jorku, wsadzić do podziemi Banku Rezerwy Federalnej Nowego Jorku a to jest cała masa wysiłku i pracy.”[15b]
Profesor Bernanke ignoruje, lub zapomina najwyraźniej o tym, że w skarbcu Fed od dziesięcioleci gromadzone są zapasy złota a ostatnio proces ten przyśpieszył. Koszty emisji pieniądza kruszcowego są niewątpliwie wyższe, niż koszty emisji banknotów bez pokrycia. Druk pieniądza fiducjarnego nie kosztuje niemal nic. Koszty dopisania zer na rachunkach bankowych w erze pieniądza elektronicznego są bliskie zeru. Koszt emisji pieniądza złotego Milton Friedman oszacował w latach 50’tych na 8 miliardów dolarów rocznie, czyli 1,5-2,5% rocznego dochodu narodowego USA. Są to zawyżone szacunki[16]. Jednak nawet przyjmując je za właściwe i biorąc pod uwagę, że od lat 50’tych dolar stracił 85% swojej wartości, więc uwzględniwszy inflację koszty te wyniosłyby w przybliżeniu 60 miliardów dolarów rocznie. jest to tylko pozornie znaczący koszt. Roger W. garrison wyjasnia nam, że:
„Równie trudno jest wykazać, że koszty standardu złota są większe niż koszty standardu pieniądza papierowego. Porównanie kosztów surowcowych złota z kosztami surowcowymi papieru nie rozwiązuje problemu. W szacowaniu rzeczywistych kosztów standardu pieniądza papierowego powinno się uwzględnić: 1) koszty, jakie społeczeństwo ponosi w związku z tym, że partie polityczne dążą do przejęcia kontroli nad drukiem pieniądza; 2) koszty wynikające z tego, że grupy interesu nakłaniają władze monetarne do nadużycia swoich kompetencji (wydrukowania większej ilości pieniądza), na czym maja zyskać owe grupy interesu; 3) koszty spowodowanej inflacją błędnej alokacji zasobów w całej gospodarce, która jest skutkiem politycznego nacisku grup interesu na władze monetarne; 4) koszty poniesione przez przedsiębiorców próbujących przewidzieć przyszłe działania banku centralnego i przeciwdziałać prawdopodobnym konsekwencjom manipulacji pieniądzem. Mając to wszystko na uwadze, nietrudno dojść do wniosku, że koszty standardu złota będą mniejsze niż standardu pieniądza papierowego.”[17]
Do kosztów waluty papierowej wliczyć należy bowiem jej inflacyjne skutki, w tym kryzys z 2008 roku i wartość monstrualnych planów ratunkowych, liczona w trylionach (tysiącach miliardów) dolarów. Nowsze obliczenia wskazują jednak, że koszt emisji złotej waluty byłby znacznie niższy i wynosiłby 16% rocznej stopy wzrostu, zamiast miltonowskiego 50%[18]. Nawet, jeżeli uprzemy się, aby liczyć jako ‚koszty” pieniądza papierowego tylko faktyczny koszt jego druku, transportu, dystrybucji i przechowania i wykluczyć koszty skutków jego inflacyjnego charakteru z obliczeń, to pozostaje ważne pytanie: czy niska cena emisji jest zaletą, czy wadą pieniądza fiducjarnego? Dlaczego niski koszt zwiększania podaży pieniądza miałby być korzystny i dla kogo? Na pewno nie dla posiadaczy już istniejących zasobów pieniężnych – zwłaszcza dla oszczędzających. Wzrost podaży pieniądza powoduje spadek wartości pieniądza i tym samym zubożenie posiadaczy oszczędności. Zyskują natomiast: emitenci – banki centralne, rządy oraz osoby z pierwszych ogniw obiegu nowo-wyemitowanego pieniądza – najczęściej banki komercyjne, które wykorzystują nowy, uzyskany po niezwykle niskiej stopie procentowej pieniądz do kreacji nowych kredytów.
Skąd taka wrogość do złota?
Jak widać, politycy, bankierzy oraz środowiska akademickie są wrogie złotu a za ich głosem podążają media mające ogromny wpływ na opinię publiczną. W efekcie przeciętni ludzie wierzą, że tylko rząd zapewni im stabilny pieniądz a złoto to „relikt barbarzyńców”, który spowalniał i szkodził gospodarce. Takie myślenie – konsekwentnie wspierane i propagowane przez lewicowych i propaństwowych intelektualistów z państwowych uniwersytetów – leży w interesie rządów poszukujących uzasadnień dla ciągłych ingerencji i regulacji w gospodarce, zwiększania opodatkowania i inflacyjnej polityki pieniężnej, która pozwala im finansować swoje działanie bez podwyższania jawnych podatków. Prowadzenie polityki inflacyjnej w standardzie złota jest trudne bądź niemożliwe. Jak pisze Llewellyn Rockwell:
„Za tyradami etatystów przeciwko złotu stoi pewien mroczny sekret. Wydatki powodujące deficyt są po prostu ukrytym planem konfiskaty bogactwa. Złoto jest przeszkodą w uprawianiu tego nikczemnego procederu, gdyż stanowi gwarancję ochrony praw własności. Kiedy się to dostrzeże, nie będzie trudności ze zrozumieniem przyczyny wrogości etatystów wobec standardu złota.”[18b]
Jeśli Rockwell nie jest dla niektórych przekonujący, oto, co na ten temat ma do powiedzenia Allan Greenspan, wieloletni szef Fed:
„Zaciekła wrogość wobec standardu złota jest jedyną kwestią, która łączy zwolenników różnych rodzajów etatyzmu. Wydaje się, że zdają oni sobie sprawę – być może nawet lepiej niż wieli konsekwentnych zwolenników laissez faire – iż złoto i wolność gospodarcza są ze sobą nierozerwalnie związane, standard złota jest bowiem narzędziem laissez faire i jedno bez drugiego nie może istnieć.”[18c]
O tym, dlaczego etatyści muszą zlikwidować standard złota Ludwig von Mises w Omnipotentnym rządzie pisze:
„Standard złota hamuje rządową politykę łatwego pieniądza. Nie da się prowadzić ekspansji kredytu i jednocześnie trzymać standardu złota trwale ustanowionego przez prawo. Rządy muszą wybierać między standardem złota oraz polityką ekspansji kredytu, która w dłuższej perspektywie zawsze prowadzi do katastrofy. Standard złota nie upadł. Został zniszczony przez rządy. Nie dało się go pogodzić z etatyzmem, a do tego promował wolny handel. Wiele rządów odeszło od standardu złota, ponieważ ich celem było podniesienie krajowych cen i płac powyżej poziomu światowego oraz stymulacja eksportu przy jednoczesnym ograniczaniu importu. Stabilna waluta była według nich szkodliwa. Takie przesłanie płynie z nauk lorda Keynesa. Szkoła keynesowska zacięcie broni niestabilności kursów walutowych.”[18d]
Co dyletanci z Głosu ulicy wypisują o złocie?
O beznadziejnych próbach krytyki standardu złota podejmowanych przez ekonomistów głównego nurtu można by napisać jeszcze wiele więcej, jednak ośmieszanie mainstreamu nie jest celem tego tekstu. Celem jest natomiast wyjaśnienie czytelnikowi, dlaczego autor „Dlaczego pieniądz nie musi być oparty na złocie?” myli się i ewidentnie nie rozumie genezy ani funkcji pieniądza na rynku. Nie rozumie też roli złota jako pieniądza i tego, że w historii ludzie wybierali je jako pieniądz. W dodatku jest., być może nieświadomym, zwolennikiem inflacyjnego okradania podatników przez rząd i zwolennikiem bankowości centralnej. Odrzuca on standard złota z dwóch, zasadniczych powodów, co wynika z niezrozumienia zasad ekonomi.
Zaufanie do pieniądza
Zdaniem autora, kluczowym powodem dla którego pieniądze mogą pełnić swoja funkcję, jest zaufanie użytkowników do nich:
„to nie złoto jest kluczowe, tylko coś, dzięki czemu pieniądz będzie budził zaufanie”
W tym zdaniu zawarte są dwie, pozornie niesprzeczne logicznie tezy, z których pierwsza jest niestety fałszywa – co pokazuje nam historia – a druga jest prawdziwa. Oczywiste jest, że pieniądza nie można zadekretować – wbrew temu, co sądził Hailperin[19], pieniądz nie jest wytworem państwa ani prawa pozytywnego. Żaden rząd nie ogłosił pewnego dnia, że odtąd jego poddani zaczną używać pieniądza. Szukając przyczyny zaufania ludzi do pieniądza, musimy odwołać się do misesowskiego z teorematu regresji[19b]:
„(…)należy się cofnąć (dokonać regresji) do dni, w którym to dobro stało się pieniądzem, czyli środkiem wymiany. Jeszcze wczoraj ten sam towar nie był używany jako pieniądz, skąd zatem takie zapotrzebowanie? Wynika to z tego, że wcześniej, jako towar niepieniężny, miał ustaloną cenę. Innymi słowy, żeby jakiś towar stał się pieniądzem, musi być najpierw towarem cenionym ze względu na pewien niepieniężny cel, czyli taki, na który popyt i cena ustaliły się, zanim wybrano go na środek wymiany.”[19c]
Pieniądz wyłonił się samoistnie na skutek tysięcy dobrowolnych transakcji wymiany i powstał jako efekt współpracy wyłaniając się z chaosu interakcji społecznych, podobnie, jak język. Szczegółowo opisuje ten proces Carl Menger w swoim dziele „On the Origin of Money„. Pieniądz wyłonił się z barteru, gdyż ludzie chętniej przyjmowali niektóre – łatwo zbywalne, wygodne w przechowywaniu, trwałe i poszukiwane przez innych – dobra, od innych. Początkowo rolę takich łatwo zbywalnych dóbr pełniły różne towary – muszelki, skórki zwierzęce, a nawet bydło. Z czasem złoto wyłoniło się spośród innych towarów jako towar najwygodniejszy w charakterze pośrednika wymiany. Niewątpliwie początkowo złoto było zwykłym towarem – potrzebowali go złotnicy i jubilerzy. Jednak jego wysoka wartość wynikająca z rzadkości i oceny pożądających go ludzi sprawiła, że idealnie nadawało się do pełnienia funkcji pieniądza. Razem z innymi kruszcami – głównie srebrem – złoto stało się powszechnie uznawanym pieniądzem. Początkowo nic nie stało na przeszkodzie aby wymieniać się po prostu kawałkami złota – grudkami. Kupcy mogli bez trudu ważyć je i określać ich wartość do celów wymiany[20]. Wzmianki o srebrze jako pośredniku wymiany znajdziemy w kodeksie Hammurabiego z XIX wieku p.n.e[21] bynajmniej nie dlatego, że państwo ustanowiło srebrny pieniądz, lecz dlatego, że z państwowością związane jest wczesne pism. Dopiero później królowie i książęta zaczęli oznaczać kawałki złota swoimi symbolami i zagarniać dla siebie prawo ich bicia. W VIII wieku przed naszą erą bić monety zaczął król Asyrii[22]. W średniowieczu władcy dysponowali przywilejem menniczym i surowo karali za fałszowanie monet, sami jednak czynili to nagminnie. O monopolu emisyjnym monarchów Hayek pisze tak :
„Od zawsze, właściwie już od momentu, w którym prawo emisji pieniądza zostało po raz pierwszy wyraźnie przedstawione w postaci królewskiego przywileju, opowiadano się za tym rozwiązaniem, ponieważ kontrola emisji pieniądza była kluczowa dla rządowych finansów — nie po to, aby dać nam dobry pieniądz, ale żeby dać rządowi dostęp do źródła, z którego może czerpać potrzebne mu pieniądze, po prostu je wytwarzając.”[24]
W końcu w czasach nowożytnych narodził się papierowy pieniądz wraz z pojawieniem się banknotów (w Chinach papierowa waluta fiducjarna pojawiła się wcześniej, jeszcze w średniowieczu[23]). Pieniądz złoty stopniowo znikał z codziennego użycia, do czego przyczyniali się bankierzy i politycy. W końcu na początku XX wieku zaczęto likwidować standard złota najpierw zastępując go systemem sztabowo-złotym, jak tłumaczy Joseph T. Salerno:
„Chociaż dolar amerykański był w zasadzie wymienialny na złoto, to banki zaprzestały utrzymywać swoje rezerwy w złocie na rzecz pieniądza papierowego, emitowanego przez Fed. Wszystkie rezerwy złota zostały ustawowo scentralizowane w rękach Fedu, a banki były zachęcane do wprowadzania banknotów do obiegu w codziennych transakcjach. Znaczyło to tyle, że w latach 20. w obiegu znajdowała się bardzo mała ilość złotych monet, a papierowy pieniądz emitowany przez banki centralne stał się ostatecznie głównym środkiem płatniczym dla obywateli, którzy zaczęli postrzegać pieniądz drukowany za ucieleśnienie dolara, franka, funta itd.”[25]
W końcu w roku 1933 w USA zakazano Amerykanom posiadania złota. W efekcie nie dziwi to, że wielu ludzi sądzi, że pieniądz jest wytworem rządu – istotnie, papierowe banknoty, które obecnie udają pieniądz, to wytwór państwowego monopolu emisyjnego będący sprytnym oszustwem mającym na celu zniewolenie obywateli i podporządkowanie gospodarki państwu i wspierającym je bankierom. Nic więc dziwnego też, że twórca artykułu z Głosu ulicy nie rozumie, skąd pierwotnie pochodzi pieniądz i co konstytuowało przez wieki jego wartość. Nie wie, że ludzie ufali pieniądzom dlatego, że złote monety były realnym dobrem – towarem poszukiwanym na rynku. Później, w czasach standardu złota, ludzie zwiedzeni przez rządy i banki ufali, że posiadane przez nich banknoty są wymienialne na złoto sądząc, że banki posiadają rezerwy wystarczające na wymianę banknotów na kruszec. Gdy wreszcie zniesiono standard złota, ludzie zostali po prostu zwyczajnie zmuszeni do używania papierowego pieniądza, gdyż państwo zadekretowało go jako „legalny środek płatniczy” i uczyniło zeń jedyny środek, jakim obywatele mogą legalnie płacić ustanowione przemocą podatki.Dyletanci piszą zatem, że:
„Krążący na rynku papier (banknoty) może być wymieniany na dowolne dobro tylko z jednego powodu – bo sprzedawca ma pewność, że będzie mógł zamienić ten papier na inne dobro. Zatem kluczem do efektywnej i swobodnej wymiany towarowej jest zaufanie wszystkich uczestników rynku do pieniądza.”
Błąd – to zakaz prowadzenia legalnych transakcji za pośrednictwem innych środków płatniczych niż państwowy, monopolistyczny pieniądz fiducjarny sprawia, że ludzie z niego korzystają. Nie wszyscy zresztą, bowiem lokalnie niewielkie społeczności w ucieczce przed rządowym niszczeniem pieniądza rozliczają się po swojemu tworząc alternatywne środki płatnicze. Państwa akceptują to, bo na razie jest to proceder o niewielkiej skali. Jak widzimy, współczesny pieniądz fducjarny nie jest wytworem rynku, nie powstał w drodze dobrowolnych wymian lecz został ludziom narzucony przy jednoczesnym zakazie stosowania konkurencyjnych środków płatniczych. Głos ulicy oczywiście pomija charakter papierowej waluty sankcjonowanej przez rządowy monopol i utrzymuje, że nie można powierzać złotu funkcji monetarnej. Trudno wyjaśnić, skąd biorą się takie wnioski w okresie potężnego kryzysu pieniądza państwowego i jego polityki monetarnej, który po raz kolejny udowodnił, że waluta fiducjarna jest niestabilna, inflacjogenna i kryzysogenna. Jeszcze bardziej dziwi stwierdzenie, że nie można zaufać pieniądzu złotemu w sytuacji, gdy ceny złota rosną nieustannie i setki tysięcy inwestorów właśnie w złocie pokłada zaufanie, a nie w państwowych, bezwartościowych papierkach. Tylko absolutni desperaci kupują jeszcze oprocentowane na 0% lub na ujemny procent obligacje rządowe. Zaczyna być jasne, że to właśnie złoto było tym „czymś” co sprawiało, że ludzie ufali pieniądzu. Żadne zapewnienia rządowe bowiem, ani gwarancie banku centralnego tu nie wystarczą. Jak uczy nas historia hiperinflacji – rządy nie dbają o użytkowników pieniądza i mało obchodzi je ich interes. Ale o tym w trzeciej części tekstu.
Za mało złota?
Głos ulicy podnosi stary, kłamliwy pseudo-argument przeciwko przywróceniu standardu złota dotyczący rzekomo zbyt niskich rezerw tego kruszcu na potrzeby monetarne:
„Jednakże obecnie pełna wymienialność walut na złoto jest niemożliwa. Wszystkie pieniądze będące w obiegu nie znajdą pokrycia w światowych zasobach złota, gdyż jest ich za mało.”
Kłamstwo stare, jak Fed i jego banda apologetów. Co ma niby oznaczać, że zasobów złota jest rzekomo „za mało” aby przywrócić standard złota? Z pewnością nie wystarczy ich, jeżeli przyjęlibyśmy powrót do kursu wymiany z roku 1933, kiedy standard złota porzucono, ani nawet kursu z 1971. Kurs wymiany dolara na złoto ustalany sztucznie przez Fed był zawsze zaniżony w stosunku do rynkowej ceny złota. Powrót do standardu złota przy relacji 1 uncja złota = 42.22$ jest nierealna. Taki kurs wymiany był nierealny juz nawet w roku 1981. Murray Newton Rothbard obliczył, że ówczesny kurs wymiany dolara powinien wynosić 676$/uncję złota. Wówczas możliwe byłoby pokrycie w złocie zobowiązań banków wobec deponentów i zdefiniowanie dolara jako 1/676 części uncji złota. Dzisiaj musielibyśmy pójść dalej. Gwałtowny wzrost ilości pieniądza fiducjarnego w stosunku do zasobów złota sprawia, że obecnie uncja złota jest na rynku wyceniana za 1587.44 $ lub 5415.87 zł[26]. Innymi słowy dolar byłby warty 1/1587 część uncji złota, zaś złotówka jedynie 1/5415 część uncji złota. Należy tez uwzględnić to, że w razie rzeczywistej reformy systemu monetarnego, ceny złota wzrosłyby znacząco. Jednak taka jest cena bezmyślnej, inflacyjnej polityki monetarnej rządów po obu stronach oceanu – ciągle zadłużanie się i emitowanie nowych obligacji umożliwiające rozrost akcji kredytowych i gwałtowny wzrost podaży pieniądza w XX wieku. Poniższe wykresy uzmysławiają nam jak wzrastała podaż pieniądza w USA i w strefie euro od lat 70-tych:
Gwałtowna aprecjacja złota byłaby wielka korzyścią dla osób, które posiadają złoto inwestycyjne – należałoby im tylko dodatkowo pogratulować trafnego wyboru.Rola przedsiębiorcy jest przewidywać zmiany cen i trendy rynkowe i stąd właśnie pochodzi ich zysk. Jeżeli ktoś nadal sądzi, że złota jest za mało aby pokryć zobowiązania banków wobec deponentów i wierzycieli, odwołam się do teorii ekonomi, która wyraźnie wskazuje, że całkowita podaż pieniądza nie ma znaczenia dla użytkowników waluty. Nieważne, czy na rynku jest 1 tysiąc złotych czy 100 milionów – jedyne, co się zmieni, to wysokość cen:
„Nasz wniosek brzmi, że nie można nigdy stwierdzić, że jest „zbyt dużo” lub „zbyt mało” pieniądza, gdyż jakikolwiek by był zasób pieniądza w posiadaniu społeczeństwa, korzyści z istnienia pieniądza są zawsze osiągnięte w maksymalnym zakresie.”[27]
Tak więc każda ilość złota będzie wystarczająca dla celów pieniężnych, a jedyną sztuka jest po prostu wykonanie stosownych operacji dzielenia, aby ustalić kurs wymiany dzisiejszych bezużytecznych świstków papieru na złoto – można do tego celu użyć kalkulatora, bądź arkusza Excel, co znacznie ułatwiłoby sprawę malkontentom z Głosu ulicy.
Propozycja Głosu ulicy
Skoro wykazałem, że autor „Dlaczego pieniądz nie musi być oparty na złocie?” myli się co do złota, rozpatrzę teraz jego propozycję na ustanowienie „godnego zaufania” pieniądza. Cóż bowiem proponuje nam zamiast waluty złotej? Ano prawdziwego potwora opakowanego w ładne slogany:
„To zaufanie należy budować na fundamencie innym niż parytet złota – to znaczy na zaufaniu do emitentów pieniądza. Każdego wymienialnego pieniądza.”
Wymienialny? Na co? Ach no tak, jeszcze na początku była wzmianka o tym, że pieniądz powinien być wymienialny na „dowolne dobro”. No świetnie, zgadza się, ale czy złoto nie jest wymienialne? Dlaczego niby papierki z nadrukowanymi przez bank centralny obrazkami są lepsze od złotych monet, albo papierowych certyfikatów będących tytułami własności do złota zdeponowanego w banku? Ciekawy jestem, czy gdyby autor owego tekstu przepracował kilkadziesiąt godzin to wolałby, aby pracodawca zapłacił mu papierkami nie mającymi pokrycia w niczym i gwarantowanymi jedynie przez rząd, czy certyfikatami na realne dobro – złoto? Ale zostawmy na razie kwestię wymienialności, wrócę do niej jeszcze na końcu. Zaufanie? Autor każe nam zaufać rządowemu emitentowi pieniądza – w następnym zdaniu wskazuje na NBP – i uwierzyć mu, że będzie nam produkował pieniądz stabilny, wartościowy i bezpieczny? Człowiek, który to napisał spadł najwyraźniej z księżyca, a już na pewno nigdy nie słyszał o tym, skąd bierze się inflacja. O tej ostatniej zresztą pisze, że to zwykły „straszak”:
„Jeśli ten emitent, np. NBP, przestanie bać się straszaka inflacji i wprowadzi do obiegu, bez pośrednictwa banków, dostateczną ilość pieniądza (dostateczną, to znaczy taką, która będzie miała pokrycie w towarach)”
Panie dyletancie, uprzejmie informuję, że inflacja NIE JEST jakimś tam wymyślonym strachem na dzieci, wydumanym problemem ani mitem:
„Najistotniejszym faktem, o którym należy pamiętać, jest to, że inflacja nie jest karą boską, katastrofalnym żywiołem ani chorobą, która rozprzestrzenia się jak plaga. Inflacja jest polityką”[28]
Inflacja jest spadkiem wartości waluty, który wynika z wzrostu jej podaży. Kiedy bank centralny wydrukuje sto milionów złotych i wpuści je do systemu, nastąpi inflacja, zwielokrotniona dodatkowo przez akcję kredytową banków komercyjnych pomnażających jeszcze to sto milionów do kwoty około 10 miliardów. Nawet jeżeli zlikwidujemy rezerwę cząstkową – do czego jednak nie nawołujecie – to emisja papierowego pieniądza przez bank centralny nadal będzie powodowała spadek jego wartości. Wynika to w sposób jasny i oczywisty z charakteru wymian na wolnym rynku. Jeżeli występują towary A, B i C i w momencie T1 ich ceny wynoszą A, B, C, a następnie podaż towaru C wzrośnie gwałtownie a podaż towarów A i B pzoostanie na tym samym poziomie, lub wzrośnie nieznacznie, to w momencie T2 relacje cenowe towarów A, B i C ulegną zmianie. Posiadacze towarów A i B będą żądali więcej jednostek towaru C w zamian za swoje towary. Wartość towaru C spadnie. Te same reguły dotyczą pieniądza, który podlega tym zasadom tak, jak inne dobra. Tak więc wprowadzenie zaleceń Głosu ulicy i dodrukowanie takiej ilości pieniądza, aby pokryła ona wszystkie dostępne na rynku dobra skończyłoby się w jeden sposób: wzrostem ceny tych dóbr. Zalecam autorowi krótki eksperyment myślowy: niech wyobrazi sobie, że jest producentem mebli. Sprzedaje krzesła za 50 zł i stoły za 150 zł. Nagle rząd postanawia rozdać każdemu obywatelowi po 200 zł, aby „każdy mógł sobie kupić stół i krzesło”. Co zrobi autor-przedsiębiorca? Podpowiadam, że nazajutrz ceny półproduktów do produkcji mebli będą wyższe. Inflacja nie jest zatem tajemniczym zjawiskiem, plagą o magicznym pochodzeniu, nie jest niewytłumaczalnym i nieuniknionym wzrostem cen z którym walczą władze monetarne państw. W istocie banki centralne (również wymieniony przez autora z Głosu ulicy NBP) jedynie udają, że z inflacją walczą, tymczasem robią coś kompletnie przeciwnego:
„Winowajca odpowiedzialny za powstanie inflacji, czyli Fed, co rusz podnosi lament z powodu ‘inflacji’, zrzucając winę na resztę społeczeństwa. Jesteśmy świadkami starej sztuczki używanej przez rabusia, który krzyczy ‘łapać złodzieja!’, wskazując na ulicy przypadkowe osoby”.[29]
Przyczyna takiego stanu rzeczy jest oczywiście wspomniana już korzyść rządu w napędzaniu inflacji, która jest ukrytym podatkiem. Zysk władzy z prowadzenia polityki inflacyjnej i psucia własnej waluty objaśnia nam Hans Herman Hoppe:
„Monopolista będzie postępować w ten sposób, ponieważ jakkolwiek zwiększenie ilości pieniądza nie zwiększa w żaden sposób majątku społeczeństwa — ilości bezpośrednio użytecznych dóbr konsumpcyjnych i produkcyjnych — a jedynie wywołuje inflację (zmniejszając siłę nabywczą pieniądza), z każdym kolejnym banknotem wprowadzonym do obrotu może on zwiększyć swój dochód realny (kosztem obniżenia dochodu realnego niemonopolistycznego społeczeństwa).”[30]
Co ciekawe, nawet John Maynard Keynes zdawał sobie doskonale sprawę z katastrofalnych skutków inflacji:
„Przy pomocy stałego procesu inflacji państwo może w tajemnicy i niepostrzeżenie konfiskować znaczną część bogactwa swoich obywateli. Ta metoda pozwala rządom nie tylko konfiskować, ale konfiskować arbitralnie; oddaje ona na usługi destrukcji wszystkie ukryte siły praw ekonomicznych, i czyni to w taki sposób, że nawet jeden człowiek na milion nie jest w stanie tego rozpoznać.”
W związku z powyższym, całkowitym nonsensem okazuje się poniższy postulat Głosu ulicy:
„- decydenci (rząd, emitent pieniądza) będą mieli wpływ na stabilizację cen poprzez mądrą politykę emisyjną;”
Jak już wiemy powierzenie kontroli emisji pieniądza bankowi centralnemu współpracującemu z państwem (niezależność banków centralnych jest zwykłym hasłem propagandowym – banki centralne potrzebują obligacji rządowych aby generować nowy pieniądz, zaś rządy potrzebują banków centralnych aby ktoś stworzył pieniądze na zakup ich obligacji, mamy tu do czynienia z ekonomiczno-polityczną symbiozą o charakterze przestępczym) to oddanie jej złodziejowi. Jeszcze większą naiwnością jest oczekiwanie, że prowadzący politykę monetarną szefowie NBP będą dbać o jakość pieniądza i kierować się interesem obywateli i rynku. Klientem banku centralnego nie jest naród, lecz państwo oraz banki komercyjne (warto wspomnieć, że bank centralny pozyskuje obligacje rządowe za pośrednictwem banków komercyjnych na drodze tzw. operacji wolnego rynku). W związku z powyższym interes przedsiębiorców, pracowników i zwykłych podatników całkowicie rozmija się z interesem banku centralnego oraz rządu. Co tam jeszcze ciekawego wypisuje nasz laik? Kolejny postulat brzmi tak:
„- pieniądz bieżący będzie miał pełne pokrycie w towarze, a pieniądz akumulowany (oszczędzany) – pokrycie w dobrach inwestycyjnych (np. nieruchomości, infrastruktura itp.);”
Uprzejmie informuję autora, że nie ma czegoś takiego, jak „pieniądz bieżący” czy „pieniądz akumulowany” – są co najwyżej wydatki bieżące na konsumpcję, oszczędności i inwestycje. Być może autorowi chodziło o pieniądz gotówkowy oraz zapisy księgowe banków. Z punktu widzenia technicznego pieniądze będące w obiegu niczym się od pieniędzy oszczędzanych nie różnią poza tym, że wydrukowano banknoty je reprezentujące, choć w dobie bankowości elektronicznej i nacisku na transakcje bezgotówkowe i to nie zawsze. Rozczaruję jednak autora co do jego zamiarów. Sam postulat, aby pieniądz reprezentował realne dobra wyprodukowane i usługi wykonane w gospodarce jest słuszny, jednak jego realizacja za pomocą centralnego, monopolistycznego emitenta monitorującego rynki i sterującego zmianami podaży pieniądza to ślepa uliczka. Skoro już autorowi zależy na tym, aby wyeliminować pieniądz z powietrza nie reprezentujący żadnej realnej wartości, powinien raczej wzywać do zniesienia rezerwy cząstkowej w bankowości depozytowej na żądanie. To naczelny punkt programu reformy systemu pieniężnego większości ekonomistów austriackich, w tym Murraya N. Rothbarda, Hansa Hermana Hoppe, Jesusa Huerty de Soto. Niestety autor chyba pogubił się kompletnie, bo zamiast krytykować kredyt ex nihilo – zapewne nieświadomie – pochwala go!
„- pieniądz przestanie się mnożyć poprzez dług (odsetki), bowiem środki płatnicze pochodzące z długu będą miały pokrycie w dobrach, które zostaną wytworzone w przyszłości;”
Tak właśnie system działa dziś! Bank kreuje z depozytów nowy pieniądz dłużny, który pożycza kredytobiorcy. Ten zaś aby spłacić dług, musi wypracować zysk, czyli wytworzyć jakies dobra lub wyświadczyć usługi na rynku. Uczynić to musi w przyszłości, gdyż na tym polega umowa pożyczki – mutuum – jest to wymiana dóbr teraźniejszych (kredytu pieniężnego) na dobra przyszłe (zwrot kredytu wraz z odsetkami)[31]. Jeżeli natomiast autorowi przypadkiem chodziło o zakazanie udzielania oprocentowanych kredytów, to mam dla niego przykrą wiadomość – istotą kredytu jest zysk z oprocentowania. Polecam lekturę „Ludzkiego działania” z naciskiem na zwrócenie uwagi na zagadnienia inwestowania i oszczędzania. W skrócie: właśnie dlatego jedna osoba udostępnia innym swoje pieniądze, gdyż spodziewa się, że odzyska je w przyszłości wraz z procentem, który rekompensuje ryzyko inwestycyjne, inflację oraz nagradza za powstrzymanie się od konsumpcji. Na samym końcu autor Głosu ulicy chciałby jeszcze ograniczyć wolnośc gospodarczą:
„- pieniądz krajowy przestanie być uzależniony od innych walut dzięki ograniczeniu neoliberalnej zasady swobodnego przepływu kapitałów pieniężnych.”
Pomijam już to, że użycie takiego terminu, jak „neoliberalna” wobec zasad wolnego rynku dyskwalifikuje autora z grona poważnych dyskutantów. Równie dobrze mógłby wprost ogłosić wyższość marksizmu nad kapitalizmem i zacząć wzywać do rewolucji. Wolność przepływu kapitału, kiepsko zakamuflowany etatysto, pro-rządowy propagandzisto, to nic innego, jak ostatnia deska ratunku dla przedsiębiorców przez rządowymi szalonymi aktami grabieży prywatnego kapitału i wywłaszczeniem. Kiedy władze monetarne zbytnio niszczą walutę, gdy władze fiskalne nakładają zbyt wysokie podatki, a legislator uchwala szkodliwe, wewnętrznie sprzeczne, bądź niesprawiedliwe przepisy, przedsiębiorcy uciekają za granicę, szukając takiego miejsca, które pozwoli im zachować ich wolność i własność oraz uczciwie pomnażać swój kapitał bez obaw, że państwowi bandyci zagarną wszystko. Zawieszenie wymienialności walut i ograniczenia prawne dla kapitału skutkowałyby rujnacją światowej gospodarki i handlu. Ponadto proponowana tutaj autarkia jest nierealna w świecie o wysokiej specjalizacji i podziale pracy, gdzie żaden kraj nie jest całkowicie samowystarczalny, a nawet, jeżeli teoretycznie mógłby być, koszty wytworzenia niektórych dóbr i usług na miejscu byłyby niezwykle wysokie. Zapewne wówczas autor postulowałby po prostu dodrukowanie brakujących pieniędzy, ale o tym już pisałem…
Podsumowanie
Jak widzimy, nie można ogłaszać się mesjaszem nowej gospodarki bez znajomości podstawowych praw ekonomii, co niestety usiłują robić twórcy tekstów Głosu ulicy. Widzą oni co prawda, że obecny system pieniężny jest zepsuty i chyli się ku upadkowi, jednak chcą zastąpić go czymś być może jeszcze gorszym. Tym samym debatę o kształcie nowej ekonomii przegrywają już na starcie, skoro chcą budować ja w oparciu o nierealistyczne przekonania o naturze i roli pieniądza. Bez zdrowego, służącego rynkowi i konsumentom pieniądza, nie da się zbudować dobrobytu i wprowadzić świata na drogę stabilnego wzrostu. Obecnie żyjemy w okresie intensywnego eksperymentu socjo-ekonomicznego prowadzonego przez cyniczne elity polityków i bankierów, który nazywa się „pieniądz fiducjarny emitowany przez banki centralne i system bankowości z rezerwą cząstkową”. Głos ulicy postuluje całkowitą nacjonalizację pieniądza w fałszywej wierze, że państwo zadba o obywateli i gospodarkę. Myli się. Poniżej proponuję odnośniki do kilku znacznie lepszych analiz możliwych reform monetarnych. Polecam zapoznanie się z nimi.
1. Jesus Huerta de Soto: Założenia Międzynarodowej Reformy Systemu Monetarnego:
2. F.A. von Hayek o denacjonalizacji pieniądza:
http://mises.pl/blog/2011/04/13/hayek-ku-wolnorynkowemusystemowi-walutowemu/
http://mises.pl/blog/2011/02/08/modrzejewski-teoria-denacjonalizacji-pieniadza/
3. Rafał Rudowski: Jak wprowadzić standard złota?:
http://mises.pl/blog/2012/07/02/rudowski-jak-wprowadzic-standard-zlota/
4. Wolna bankowość (po angielsku):
http://www.freebanking.org/author/white/
http://mises.org/daily/6044/Leave-Money-Production-to-the-Market
5. Anglojęzyczne artykuły o powrocie do standardu złota:
https://www.cato.org/pubs/pas/pa016.html
http://www.thefreemanonline.org/features/how-to-return-to-the-gold-standard/
————————————————————-
[1] – http://economy.money.cnn.com/2012/03/20/professor-bernanke-rails-on-gold-standard-6/
[2] – Barry Eichengreen, Golden Fetters: The Gold Standard and the Great Depression, Oxford University Press, 1996.
[3] – Wstęp do Murray N. Rothbard, America’s Great Depression, Ludwig von Mises Institute, Fifth Edition.
[4] – Robert P. Murphy, Standard złota: mity i kłamstwa, Instytut Misesa.
[5] – Murray N. Rothbard, Wielki Kryzys w Ameryce, Instytut Misesa, 2010.
[6] – Austriacy o standardzie złota, pod red. Llewellyn Rockwell, Instytut Ludwiga von Misesa, Warszawa 2011, str. 8.
[7] – Tamże, str. 69-71.
[8] – Michael R. Sesit, Gold Standard Fans Yearn for Great Depression.
[9] – (…)cokolwiek przyjmiemy za characteristicum specificum pieniądza, jest on w każdym wypadku towarem. Jednakże, jeśli jest on towarem, podlega prawu użyteczności krańcowej, a to prawo pozostaje w sprzeczności z każdym wyobrażeniem towaru o stabilnej czy stałej wartości.(…) Każda zmiana w podaży towaru prowadzi w takim razie do zmiany użyteczności krańcowej tego towaru. Jakakolwiek zmiana w podaży towaru A, którą odnotował uczestnik rynku X, powoduje, że X dokonuje ponownej oceny A. Po zmianie X przydziela towarowi A nowe miejsce na skali wartości. Stąd też poszukiwanie towaru o stabilnej czy stałej wartości jest oczywiście od samego początku skazane na niepowodzenie (…).
[10] – Austriacy o standardzie złota, pod red. Llewellyn Rockwell, Instytut Ludwiga von Misesa, Warszawa 2011, str. 72.
[11] – Rafał Trabski, Oszczędności vs. kredyt ex nihilo. Czyli skąd się biorą kryzysy, 2012.
[12] – Robert Lucas tak scharakteryzował poglądy ekonomiczne M. Friedmana: „Podejście Friedmana oznacza odrobinę mniej rządowej interwencji niż podejście Keynesa, ale podkreślam – odrobinę”.
[13] – Michael R. Sesit, Gold Standard Fans Yearn for Great Depression.
[14] – Robert P. Murphy, W obronie standardu złota, Instytut Misesa.
[15] – Milton Friedman, Capitalism and Freedom, University of Chicago Press, Chicago 1962, str. 40.
[16] – Austriacy o standardzie złota, pod red. Llewellyn Rockwell, Instytut Ludwiga von Misesa, Warszawa 2011, str. 63.
[17] – Tamże, str. 65.
[18] – Tamże, str. 63.
[18b] – Llewellyn Rockwell, wprowadzenie do Austriacy o standardzie złota, pod red. Llewellyn Rockwell, Instytut Ludwiga von Misesa, Warszawa 2011, str. XII.
[18c] – Allan Greenspan, Gold and Economic Freedom [w:] Ayn Rand, Capitalism: The Unknown Ideal, Signet, New York, 1967, str. 96-101.
[18d] – Ludwig vonMises, Omnipotent Government: The rise of the Total State & Total War, Ludwig von Mises Institute, 2010, str. 251-252.
[19] – Tamże, str. 99.
[19b] – Ludwig von Mises, The Theory of Money and Credit, Yale Uniwersity Press, New Heaven, Conn. 1953, wyd. 2, str. 170-186.
[19c] – Murray Newton Rothbard, Argumenty za prawdziwym złotym dolarem, w: Austriacy o standardzie złota, pod red. Llewellyn Rockwell, Instytut Ludwiga von Misesa, Warszawa 2011, str. 4.
[20] – Edwin Walter Kemmerer, Gold and the Gold Standard, Ludwig von Mises Institute, str 3-4.
[21] – Tamże, str 4.
[22] – Tamże , str 6.
[23] –http://en.wikipedia.org/wiki/Economy_of_the_Song_Dynasty#The_world.27s_first_paper_money
[24] – Friedrich Augus von Hayek, Ku wolnorynkowemu systemowi walutowemu.
[25] – Joseph T. Salerno, Pieniądze a wolność.
[26] – kurs na dzień 10.07.2012 według: http://www.zlototopieniadz.pl/
[27] – Murray N. Rothbard, Ekonomia wolnego rynku, tom III, str. 154
[28] – Ludwig von Mises, Economic Policy, Ludwig von Mises Institute, Auburn, Alabama, str. 72.
[29] – Murray N. Rothbard, The Case Against the Fed, Ludwig von Mises Institute, Auburn, Alabama, str. 11.
[30] – H. H. Hoppe, Dlaczego pieniądz fiducjarny może istnieć – czyli degeneracja pieniądza i kredytu.
[31] – Jesus Huerta de Soto, Pieniądz, kredyt bankowy i cykle koniunkturalne, Instytut Misesa, Warszawa 2009, str. 2.